Parlament Europejski w ubiegłym tygodniu zakończył pięcioletnią kadencję. Po wyborach 25 maja poznamy nowych europarlamentarzystów i dowiemy się, jakie grupy polityczne zasilą.
Wczoraj w „Rz" opublikowaliśmy ranking eurodeputowanych. Jak wyglądała ta kadencja w liczbach? Z danych obejmujących pięć lat działalności PE, zebranych przez VoteWatch Europe, wynika, że największej dyscypliny wymaga obecność w największych grupach politycznych. Przynależność do Europejskiej Partii Ludowej (chadecy) lub Socjalistów i Demokratów, dwóch największych frakcji w PE, daje największe szanse objęcia szefostwa komisji parlamentarnych czy pisania parlamentarnych sprawozdań mających ogromny wpływ na legislację i politykę Unii. Ale w zamian od eurodeputowanych oczekuje się lojalności. Jeśli spojrzeć na kierunek głosowań polskich eurodeputowanych i to, jak często był on zgodny z linią europejskiej partii, to widać, że największa dyscyplina panuje w PO i PSL, które należą do EPL. Pierwsza dwudziestka lojalnych partyjnie Polaków to przedstawiciele tych dwóch partii. Wysoko w rankingu lojalności są też eurodeputowani SLD. Niżej prawica, która należy do Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (PiS, Polska Razem), a na samym dole Solidarna Polska, która należy do frakcji Europa Wolności i Demokracji.
– W naszej grupie często europosłom dawano wolną rękę w głosowaniach dotyczących kwestii obyczajowych – mówi zwycięzca rankingu „Rz" Konrad Szymański z PiS, sam w 85 proc. lojalny wobec rodzimej EKR. Dodaje, że początkowo wskaźnik lojalności mógł być mniejszy, bo delegacja brytyjska (największa reprezentacja narodowa w EKR) popierała ambitną politykę klimatyczną. – Po około półtora roku od rozpoczęcia kadencji to się zmieniło i Brytyjczycy zaczęli głosować razem z nami w sprawach klimatycznych – mówi.
Mniej szczęścia mieli polscy socjaliści, bo ich rodzima frakcja w sprawach energii i klimatu jest bardzo „zielona". Polacy, którzy opowiadali się np. za brakiem dodatkowych restrykcji na wydobycie gazu łupkowego czy mniej ambitnymi celami klimatycznymi, musieli więc głosować wbrew linii partii. – Często byliśmy w tym zgodni z eurodeputowanymi z innych nowych państw UE – mówi „Rz" Wojciech Olejniczak, szef polskiej delegacji w grupie socjalistów. Według niego dyskusje na ten temat były gorące, ale jeśli od początku polska delegacja przedstawiała swoje stanowisko, to nieprzyjemności nie było. Nie wystarczy jednak argument, że takie jest stanowisko polskiego rządu.
Najłatwiej było europosłom w EPL, bo tam zazwyczaj stanowisko partii było zgodne ze stanowiskiem PO. Choć Jan Olbrycht, wiceszef Klubu EPL, wspomina, że w wielu sprawach trzeba było przekonywać innych. – W przypadku klimatu, energii, pracowników delegowanych musieliśmy mocno zabiegać o to, żeby zmienić linię partii – mówi. Wspomina, że stanowisko PO w sprawie polityki wschodniej bywało kwestionowane, ale z czasem inne delegacje narodowe przyjęły punkt widzenia Polaków.