Po kilkudniowej serii ataków z powietrza oddział izraelski (prawdopodobnie komandosi marynarki wojennej) dokonał w niedzielę pierwszego rajdu w poszukiwaniu stanowisk, z których bojownicy Hamasu i mniejszych militarnych frakcji palestyńskich wystrzeliwali rakiety w kierunku Izraela.
W walce rannych zostało czterech żołnierzy. Armia izraelska nie uznała jednak tej akcji za rozpoczęcie ofensywy lądowej.
Dowództwo wojska w rozrzuconych w niedzielę ulotkach ostrzegło mieszkańców północnej części Strefy Gazy, że do takiej ofensywy może dojść w każdej chwili, jednak do czasu zamknięcia obecnego wydania „Rz" nie potwierdzono podjęcia działań zbrojnych na większą skalę. Prawdopodobieństwo rozpoczęcia działań zbrojnych na większą skalę potwierdzają informacje o koncentracji izraelskich oddziałów wojskowych na północ od Strefy Gazy. Pod broń wezwano też 30 tys. rezerwistów.
W obawie przez walkami 4–5 tys. tysięcy Palestyńczyków opuściło swoje domy. Problem w tym, że możliwości ewakuacji w gęsto zaludnionej Strefie Gazy są ograniczone jedynie do kilku obozów działających pod egidą ONZ. Ok. 800 Palestyńczyków posiadających podwójne obywatelstwo wyjechało ze Strefy Gazy przez przejście graniczne z Izraelem w Erez. Ludzie pozostający w swoich domach nie mają praktycznie żadnej możliwości ucieczki przed atakiem, bowiem większość budynków nie posiada schronów.
Mimo akcji odwetowej Palestyńczycy nie przerwali ostrzeliwania terytorium Izraela, jednak skuteczność tych działań jest słaba. Hamas twierdzi, że jego ludzie wystrzelili ponad 800 rakiet, jednak armia izraelska podaje, iż 90 proc. z nich zostało zniszczonych przez system antyrakietowy Stalowa Kopuła. Większość tych, które nie zostały przechwycone, spadła na obszar niezamieszkany, nie powodując strat. Nie potwierdzono ani jednego przypadku śmierci wskutek palestyńskiego ostrzału (nie licząc zgonu kobiety, która z powodu szoku dostała ataku serca). Poważniejsze rany odniosły trzy osoby.