Jeszcze w ubiegłym tygodniu Barack Obama zapewnił Angelę Merkel w Waszyngtonie, że choć żadne rozstrzygnięcia nie nastąpiły, to decyzja o wsparciu wojskowym dla Kijowa może zostać podjęta w Białym Domu na dniach. Wszystko miało zależeć od wyników rozmów w Mińsku.
W czasie weekendu Obama ponownie rozmawiał z Merkel, tym razem przez telefon. Przekonywał panią kanclerz, że „jest głęboko zaniepokojony" sytuacją wokół Debalcewe. Jednak mimo presji części Kongresu o dostawach broni już nie mówił. Amerykański prezydent chce teraz „dać szanse dyplomacji". Obowiązującą doktryną ma być „strategiczna cierpliwość", czyli oczekiwanie, aż sytuacja w Rosji na tyle się pogorszy, że Moskwa zrezygnuje z prób dominacji nad Ukrainą. W czasie wystąpienia na konferencji w Monachium sama Merkel wskazała, że po wybudowaniu muru w Berlinie w 1961 r. Stany Zjednoczone nie interweniowały, a mimo to w końcu wygrały zimną wojnę.
Zdaniem tygodnika „Der Spiegel" taka strategia to wyraz nowej Realpolitik w urzędzie kanclerskim, którą podziela przynajmniej do pewnego stopnia Biały Dom: założenia, że skoro Zachód nie jest gotowy interweniować wojskowo na Ukrainie, trzeba to uwzględnić w negocjacjach z Putinem.
Kijów w konfrontacji z Moskwą nie ma bowiem żadnych szans. Zdaniem niemieckich służb specjalnych BND ukraińska armia całkowicie się dezintegruje. Siły zbrojne, które kiedyś liczyły 130 tys. żołnierzy, teraz są w stanie zmobilizować czterokrotnie mniej ludzi. Jednym z powodów jest masowa ucieczka młodych Ukraińców przed poborem, także za granicę. Amerykańska broń co prawda mogłaby znacząco zmienić układ sił między Ukrainą a Rosją, ale pod warunkiem że Waszyngton przysłałby jednocześnie do Kijowa wojskowych instruktorów. A to oznaczałoby już bezpośrednią konfrontację między dwoma atomowymi mocarstwami, USA a Rosją. Niemcy chcą za wszelką cenę tego uniknąć.
W komentarzu opublikowanym przez „Financial Times" wybitny amerykański historyk Neil Ferguson wskazuje, że w tej sytuacji Putin w negocjacjach w Mińsku zyskał znacznie więcej, niż stracił. Przede wszystkim wywalczył gwarancje, że Ukraina nie przystąpi ani do NATO, ani do Unii Europejskiej. To ma zapewnić pod koniec roku reforma konstytucyjna, dzięki której separatyści z Doniecka i Ługańska będą mogli blokować strategiczne decyzje dotyczące polityki zagranicznej Kijowa, przede wszystkim gdy idzie o przynależność do sojuszy wojskowych i bloków gospodarczych.