Przestrzeń łączymy z ekonomią zwykle wtedy, gdy szacujemy indywidualny zysk. Wynająć działkę? Sprzedać? A może zbudować na niej coś, co będzie przynosić dochód? Ten sposób myślenia ma krótki horyzont czasowy i opiera się na biznesplanie, który nie bierze pod uwagę kosztów społecznych gospodarowania przestrzenią. Najczęściej przyjmuje zasadę prywatyzacji zysków i uspołecznienia strat.

Paradoksalnie, tą logiką kierują się nie tylko prywatni inwestorzy, ale także władze publiczne. Dzieje się tak np. kiedy przecięcie miasta „autostradą" staje się osobistym sukcesem urzędnika czy polityka, ale koszty utrzymania infrastruktury i transportu spadają na podatników.

Dlaczego nowoczesna arteria miałaby zwiększyć koszty transportu? Ponieważ zachęca do osiedlania się daleko od miasta. Mechanizmy rozlewania się miast są dobrze poznane i powszechnie oceniane jako zagrożenie dla rozwoju społeczności miejskich. W „skupionym" organizmie wszędzie jest blisko. W „rozlanym" marnujemy czas, zdrowie i możliwość kontaktu z drugim człowiekiem. Zamiast odpoczywać – tracimy czas na dojazdy do pracy; zamiast chodzić – siedzimy. Miejsca placów czy terenów zielonych zajmują wielkie skrzyżowania oraz parkingi, które i tak nie rozwiązują problemu korków i braku miejsc parkingowych. Ktoś na tym zyskuje, ale dlaczego kosztem całej wspólnoty?

Nowoczesna ekonomia przestrzeni opiera się na innych zasadach. Jednym z najciekawszych mechanizmów jest coś, co można nazwać przestrzennym crowdfundingiem. Dobrze zna go każdy uliczny grajek, który wie, że pieniądze są tam, gdzie są przechodnie. Każdy pieszy i rowerzysta to chodzący lub jeżdżący portfel. Może nie tak zasobny jak posiadacz SUV-a, ale z przestrzeni stworzonej dla wielu „małych portfeli" można więcej „wyciągnąć" niż z tej dla mniejszej ilości „dużych". Dlatego właśnie Kopenhaga stawia na rozwój ruchu pieszego i rowerowego. Jedno miejsce parkingowe dla auta przynosi miastu 670 koron zysku. Ta sama powierzchnia przeznaczona na osiem rowerów – 3040 koron, gdyż zamiast jednego „portfela", parkuje ich tam osiem. Indywidualnie piesi i rowerzyści wydadzą mniej, ale jest ich więcej. A przy okazji są oni dłużej zdrowsi, zdolni do pracy i – dzięki możliwości wzajemnych kontaktów – zapewne bardziej szczęśliwi.

Autor jest animatorem kultury, pracownikiem Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN" w Lublinie