„Washington Post” wskazuje, że oświadczenie Norwega zaskoczyło zebranych w Madrycie przywódców państw sojuszu. Większość nie wiedziała nic o tej inicjatywie. W wielu stolicach państw paktu zaczęto więc się zastanawiać, które to jednostki wojskowe miałyby być przypisane takiej sile szybkie reagowania i czy w ogóle jest ich wystarczająco dużo, aby wypełnić zapowiedź Stoltenberga.

NATO zakłada, że siły szybkiego reagowania zostaną przerzucone na linie frontu w ciągu maksymalnie dwóch tygodni. Mają one być z góry podporządkowane głównodowodzącemu sił sojuszu w Europie (Saceur). Wracając do tradycji zimnej wojny, każda jednostka ma z góry przydzielone, choć pozostają tajne, zadanie. Zdaniem Stoltenberga „największa przebudowa sił sojuszu” od czterech dekad ma zapewnić, że NATO będzie w stanie od pierwszego dnia wojny stawić czoła ewentualnemu rosyjskiemu agresorowi. Na razie jednak wśród krajów sojuszu tylko kanclerz Niemiec Scholz zadeklarował, że przypisuje konkretne jednostki do rozbudowanych sił szybkiego reagowania – chodzi o 15 tys. żołnierzy.

Czytaj więcej

Szef MSZ Łotwy: Żaden z przywódców nie powiedział, że trzeba szukać dialogu z Rosją. Wszyscy rozumiemy, że Ukraina musi wygrać

„Washington Post” wskazuje, że to nie pierwszy raz, kiedy Stoltenberg upiększa rzeczywistość. Choć wydatki na zbrojenia europejskich sojuszników zaczęły wyraźnie iść w górę po aneksji przez Kreml Krymu w 2014 r., a więc za kadencji Baracka Obamy, Norweg miał tak spreparować dane, aby wykazać, że zaczęło się tak dziać dopiero, gdy do władzy doszedł Donald Trump. Chciał zaspokoić próżność prezydenta i nieco uspokoić napięcia między Europą i Stanami, jakie pojawiły się z jego powodu.