Z tego artykułu się dowiesz:
- Dlaczego procedura zakupu okrętów podwodnych przez Polskę jest nietypowa?
- Jakie czynniki gospodarczo-przemysłowe były kluczowe w procesie wyboru dostawcy okrętów?
- W jaki sposób umowa na okręty podwodne może wpłynąć na polską gospodarkę i przemysł obronny?
Epopeja braku motywacji i zwyczajnej nieudolności kolejnych rządów obu głównych opcji politycznych została wreszcie zakończona. W środę wicepremier minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz ogłosił, że kupujemy okręty podwodne w Szwecji. Przy dobrych wiatrach, jeszcze tylko kilka lat, kilkanaście miliardów złotych i trzy nowe okręty podwodne zawiną do polskich portów i wejdą do służby w Marynarce Wojennej.
Z punktu widzenia zdolności wojskowych jest to zakup istotny. Jednak warto też przypomnieć, że wśród polityków, ekspertów, a nawet żołnierzy, znajdą się tacy, którzy uznają, że mamy znacznie bardziej pilne potrzeby sprzętowe, a główne zagrożenie jest jednak lądowe. Geografii nie oszukasz.
Konkurencja jest dobra
Jednak ten ruch na pewno warto docenić z co najmniej dwóch powodów.
Po pierwsze, jest to najbardziej konkurencyjne postępowanie na „duży”, czyli liczony w miliardach złotych, zakup sprzętu wojskowego od lat. W ostatnim czasie czołgi, armatohaubice, śmigłowce czy samoloty kupowaliśmy często w ramach procedury „Pilnej Potrzeby Operacyjnej”, która delikatnie pisząc, nie promuje konkurencyjności. Robiło tak PiS, robiła tak obecna koalicja rządząca.