Dyskredytacja zamiast dyskusji

Manipulacje liczbami, jakich Rada Gospodarcza przy premierze dopuszcza się przy okazji „dyskusji” o kosztach reformy emerytalnej, wprawiają w konsternację – piszą ekonomiści

Publikacja: 30.12.2010 02:40

Dyskredytacja zamiast dyskusji

Foto: Bloomberg

Wielki manifest antyreformatorski, pod którym podpisał się Jan Krzysztof Bielecki, główny doradca do spraw gospodarczych premiera, ([link=http://www.rp.pl/artykul/581573.html]„OFE potrzebują zmian”, „Rz”, 20.12.2010 r.[/link]), to dokument zawstydzający i pełny hipokryzji.

Znacznie prościej byłoby napisać tak: „Ludzie, potrzebujemy tych 24 mld zł, które są dziś ujawnianiem ukrytych jutrzejszych zobowiązań państwa wobec obywateli; potrzebujemy tych pieniędzy, bo bez nich nie potrafimy domknąć budżetów w kilku następnych latach. W 2011 r., gdy zmniejszymy do 2,3 proc. składki przekazywane do OFE, budżet zyska ok. 0,9 proc. PKB. My przez co najmniej rok w zasadzie nic już więcej nie będziemy musieli robić i o to nam chodzi. Zmieścimy się w nowej aktualizacji programu konwergencji i limitach ustawowych, a potem się zobaczy. Musicie nas zrozumieć, tempo ujawniania długu ukrytego zwyczajnie nas przerosło. Nie potrafimy usunąć innych źródeł deficytu, nie wyrabiamy, a działamy pod naciskiem groźby przekroczenia kolejnych progów ostrożnościowych limitujących wielkość długu publicznego w relacji do PKB”.

[srodtytul]Nie wolno straszyć[/srodtytul]

To by było przynajmniej uczciwe. Na tym polu merytoryczna rozmowa jest jeszcze możliwa. Ale ile razy można prostować brednie o wyższości przyszłej emerytury z ZUS nad emeryturą z systemu dwufilarowego? Czy Radzie Gospodarczej przy premierze przystoi mącić ludziom w głowach, straszyć ich i sprawiać wrażenie, że to ktoś w OFE chce ich ograbić, a ZUS im tego nie zrobi?

Fakty są nieubłagane: po to, by emerytury z I filara sięgały za 20 – 30 lat 60 proc. ostatniego wynagrodzenia, składki płacone przez pracujących musiałyby być półtora – dwa razy wyższe. W starzejącym się społeczeństwie żelazna reguła dla systemu, w którym to państwo gwarantuje przyszłe wypłaty, jest prosta: wyższe podatki albo niższe świadczenia. Doradcom premiera nie wypada więc przeciwstawiać wysokości emerytur w nowym systemie emerytalnym systemowi państwowemu, nie wspominając o koszcie dla pracujących, jaki łączy się z ekwiwalentnością tych świadczeń. Nie wypada tym bardziej, gdy takiego przeciwstawienia dokonują, celowo zaniżając stopę zwrotu w II filarze, tak by proponowane przez nich zmiany za bardzo nie kłuły w oczy.

Manipulacje liczbami, jakich rada dopuszcza się przy okazji „dyskusji” o kosztach reformy emerytalnej, muszą wprawić każdego ekonomistę w konsternację. Jeśli uchylimy jedno z fundamentalnych założeń tych szacunków, mówiące o tym, że w dłuższym okresie zwrot z aktywów inwestowanych przez OFE lokuje się mniej więcej na poziomie dynamiki PKB, a w to miejsce przyjmiemy zweryfikowany wskaźnik zwrotu osiągany przez TFI, który o ponad 2 pkt proc. przekracza wzrost gospodarczy, to skłanianie ubezpieczonych do powrotu do ZUS, usprawiedliwiane wysokością przyszłych świadczeń i stopą zastąpienia, staje się czymś więcej niż tylko merytorycznym uchybieniem.

Jak wynika z załączonych szacunków, przy założeniu, że OFE dają zwrot z aktywów 2 pkt proc. ponad wzrost PKB, na przeniesieniu całości składki z OFE do ZUS klient straci 30 proc. (1500 zł według cen z 2010 r.) miesięcznej emerytury. Tyle więc będzie go na starość kosztowało leczenie bólu głowy doradców gospodarczych premiera z roku 2010.

[srodtytul]Kiepskie porady[/srodtytul]

Dla podbudowania tezy o braku wyższości OFE nad ZUS rzeźbi się bez skrupułu w liczbach, przyjmując niską stopę zwrotu z OFE, relatywnie wysoką z ZUS, wiedząc, że na rynkach kapitałowych finansowany jest „lepszy” kawałek gospodarki, a zapisy na zusowskich kontach będą ze względów demograficznych rosły wyraźnie wolniej niż PKB, a więc zwrot z I filara będzie niższy niż z drugiego.

Solidarność międzypokoleniowa to nic innego niż propagandowa maczuga, którą wymachuje się w imię dzisiejszych problemów. W rozumieniu szermujących nią osób oni nam obiecają, że zmuszą pokolenie naszych dzieci i wnuków do składania się na nasze „godne” emerytury, a my w to uwierzymy. Wstyd, panie premierze, słuchać takich porad. Większy – stosować się do nich.

Chcieliśmy doczekać się takiego politycznego przywództwa, które wreszcie zerwie z niechlubną tradycją dojutrkowywania i życia ponad stan. Przywództwa, które wyjrzy ponad dzisiejszy horyzont, którego działania ustanowią podstawy dla dobrobytu kraju na wiele, wiele lat. Czekaliśmy na mapę, gdzie pokazane zostałyby terminy i nazwane sposoby odwrócenia wszystkich odstępstw, jakich w okresie ostatnich 11 lat dopuściły się przy reformie systemu emerytalnego kolejne rządy. Uwielbiały one być hojne, nawet jak ich na to nie było stać. To przez te odstępstwa i zaniechania koszty reformy emerytalnej zostały podniesione. Wymieńmy najważniejsze z nich.

W 1998 r. zakładano, że na refundację składek do OFE budżet przeznaczy przychody z prywatyzacji w łącznej wysokości 14 proc. PKB, czego nie dotrzymano. Nie podniesiono ustawowego wieku emerytalnego kobiet. Kosztuje to finanse państwa 17 mld złotych rocznie, a kobietom obniża przyszłe emerytury o 30 proc. W 2003 r. wyłączono z powszechnego systemu emerytalnego pracowników służb mundurowych, a w 2005 r. górników. W 2008 r. koszty wcześniejszych emerytur tych grup wyniosły odpowiednio ok. 5 mld i ok. 6,5 mld zł. Te koszty będą dalej rosły.

O dwa lata (2007 – 2008) opóźniono ograniczenie możliwości przechodzenia na wcześniejsze emerytury. Konsekwencją było poniesienie kosztów wykonania wyroku TK, który zakwestionował nierówne prawa kobiet i mężczyzn. Finansowo oznaczało to dla budżetu koszty rzędu 2,5 mld zł w 2009 r. i prawie 7 mld zł w 2010 r. Widząc eksplozję wcześniejszych emerytur, rząd wreszcie poszedł po rozum do głowy i je zlikwidował. Kosztem politycznym, pewnie trudnym do uniknięcia, jest wydatek ok. 1,3 mld zł rocznie na świadczenia kompensacyjne dla nauczycieli.

[srodtytul]Fałszywe przesłanki[/srodtytul]

Od 2007 r. wszystkie świadczenia społeczne, w tym emerytury, wypłacane przez ZUS są znów corocznie waloryzowane o wskaźnik inflacji powiększony o 20 proc. realnego wzrostu przeciętnych wynagrodzeń w gospodarce. Te nieplanowane wcześniej koszty to ok. 1 mld zł rocznie. Zapomniano też o dostosowaniu systemu rentowego do nowego sposobu wyliczania emerytur. Obniżono zaś składkę rentową, doprowadzając fundusz rentowy od nadwyżki do 18 mld zł deficytu. Ten przykład strategii „zastaw się, a postaw się” oznacza, że w przyszłości emerytury mogą być niższe od rent z tytułu niezdolności do pracy.

Chcieliśmy o tym dyskutować. Chcieliśmy rzetelnego przedstawienia rachunku kosztów i metod jego redukowania w okresie wielu najbliższych lat. Na powrocie do zaniechanych zmian powinno polegać dokończenie reformy emerytalnej. Na tym i na poprawie funkcjonowania OFE. Wokół tych kwestii trzeba budować społeczny i polityczny consens. Jesteśmy świadomi, że budżet potrzebuje natychmiast jakiejś krótkookresowej ulgi, która pozwoli zmniejszyć bieżące napięcia fiskalne. Wiemy, że to ważne w okresie tak wielkich perturbacji na rynkach.

Doczekaliśmy się zaś udokumentowanej fałszywymi przesłankami, pełnej liczbowych manipulacji próby dyskredytacji II filara systemu emerytalnego. A wszystko to w cieniu niedwuznacznych insynuacji padających z ust przedstawicieli rządu, że lobby OFE jest silne. W takiej dyskusji nie zamierzamy uczestniczyć. Zrobiliśmy, co do nas należało: lojalnie ostrzegliśmy przed próbą manipulacji i niepodejmowania trudnej debaty dla osiągnięcia doraźnych korzyści.

[i]Maciej Bukowski jest szefem Instytutu Badań Strukturalnych, a Janusz Jankowiak głównym ekonomistą Polskiej Rady Biznesu[/i]

Wielki manifest antyreformatorski, pod którym podpisał się Jan Krzysztof Bielecki, główny doradca do spraw gospodarczych premiera, ([link=http://www.rp.pl/artykul/581573.html]„OFE potrzebują zmian”, „Rz”, 20.12.2010 r.[/link]), to dokument zawstydzający i pełny hipokryzji.

Znacznie prościej byłoby napisać tak: „Ludzie, potrzebujemy tych 24 mld zł, które są dziś ujawnianiem ukrytych jutrzejszych zobowiązań państwa wobec obywateli; potrzebujemy tych pieniędzy, bo bez nich nie potrafimy domknąć budżetów w kilku następnych latach. W 2011 r., gdy zmniejszymy do 2,3 proc. składki przekazywane do OFE, budżet zyska ok. 0,9 proc. PKB. My przez co najmniej rok w zasadzie nic już więcej nie będziemy musieli robić i o to nam chodzi. Zmieścimy się w nowej aktualizacji programu konwergencji i limitach ustawowych, a potem się zobaczy. Musicie nas zrozumieć, tempo ujawniania długu ukrytego zwyczajnie nas przerosło. Nie potrafimy usunąć innych źródeł deficytu, nie wyrabiamy, a działamy pod naciskiem groźby przekroczenia kolejnych progów ostrożnościowych limitujących wielkość długu publicznego w relacji do PKB”.

Pozostało 86% artykułu
Ubezpieczenia
PZU z nową strategią. W niej sprzedaż Aliora do Pekao, wzrost zysku i dywidendy
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Ubezpieczenia
Artur Olech, prezes PZU. O zbrodniach przeszłości i planie na przyszłość
Ubezpieczenia
PZU zaskoczyło na plus wynikami. Kurs mocno w górę
Ubezpieczenia
Solidne wyniki PZU mimo powodzi. Niebawem nowa strategia
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Ubezpieczenia
Mało chętnych na Europejską Emeryturę