Pro: Jan Bończa-Szabłowski
Trudno o lepszy prezent w okresie świąteczno-noworocznym. Serial Roberta Dornhelma w międzynarodowej obsadzie spełniał wszelkie warunki kina familijnego w najlepszym gatunku i był okazją do przypomnienia najwybitniejszego dzieła światowej literatury.
Dornhelmowi, który zapewne miał w pamięci dwie najgłośniejsze ekranizacje utworu: amerykańską Vidora Kinga Wallisa (1956) oraz arcyrosyjską Sergiusza Bondarczuka (1965), udało się znaleźć złoty środek. W tym serialu czuć słowiańską duszę, a jednocześnie okazał się on na tyle uniwersalny, że miał powodzenie także we Francji (do 30 proc. oglądalności), Włoszech i Hiszpanii (po ok. 25 proc.). W Polsce, jeśli wierzyć wpisom internautów, wywołał również spore zainteresowanie.
Ta międzynarodowa produkcja zrealizowana została z dużym rozmachem i bardzo klarownie. W wielowątkowym dziele Tołstoja Dornhelm skupił się na ukazaniu – tak bliskiego idei autora – pewnego fatalizmu historii i namiętności targających głównymi bohaterami. Nawet aktorzy znacznie odbiegający od kanonu rosyjskiej urody okazali się przekonującymi odtwórcami granych postaci. Czy ktoś posądzał Malcolma McDowella, że tak świetnie poradzi sobie z pełnym dumy i zaciętości starym księciem Bołkońskim, a Toniego Bertorellego, że w sposób precyzyjny odsłoni mroczne zakamarki duszy przebiegłego Kuragina seniora.
Wielką rolę stworzył w tym filmie niemiecki aktor Alexander Beyer. W granej postaci Piotra Bezuchowa zawarł marzenie Tołstoja o człowieku idealnym, wyróżniającym się wszechogarniającą dobrocią i szlachetnością. Zrobił to z wielką klasą, bo ani przez chwilę nie czuliśmy, że to postać papierowa, nierealna. Przekonujący był też Włoch Alessio Boni jako rycerski Andrzej Bołkoński.