Premiera obrazu nakręconego w 1979 roku była w Polsce obyczajową, kulturową i muzyczną sensacją. Na „Hair” chodziło się po kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt razy. Na sceny nagich kąpieli w basenie i hipisowskich balang, w których jedną z głównych ról odgrywały egzotyczne podówczas narkotyki. Licealistki, i nie tylko, masowo zakładały długie, kwiaciastokolorowe ciuchy. Obwieszały się koralikami i przy każdej okazji siadały w siadzie skrzyżnym na ziemi. Demonstrowały w ten sposób bunt przeciwko mieszczańskim konwenansom, a przy okazji – krzesłom, fotelom i kanapom. Nie da się ukryć, że miało to posmak śmieszności.
Forman dostąpił zaszczytu realizacji musicalu „Hair”, który miał premierę w 1969 r., w uznaniu dla sukcesu wcześniejszego „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Producenci uznali, że jest najlepszym specjalistą od problemu granic wolności i ceny, jaką trzeba za nią zapłacić. Głównym bohaterem film, jest Bukowski (John Savage), nierozgarnięty prowincjusz, który przybywa do Nowego Jorku w stroju kowbojów z Południa, by zaciągnąć się do armii i walczyć w Wietnamie. Na najważniejszą postać wyrasta jednak Berger (Treat Williams). Charyzmatyczny hipis zaczepia Bukowskiego i wciąga go w życie komuny. A kiedy Bukowski znajduje się już w jednostce, postanawia go odwiedzić z przyjaciółmi. Tak dochodzi do tragicznej w skutkach zamiany. Rekrut nie może opuścić koszarów, hipis postanawia ściąć włosy i zastąpić go na kilka godzin. Ale wtedy następuje wojskowy alarm. Berger leci do Wietnamu. Ginie.
Najsłynniejszą kompozycją „Hair” jest „Flesh Failures”, znana powszechnie jako „Let the Sunshine in”. W finale filmu Formana jest monumentalna scena, gdy przyjaciele zabitego Bergera gromadzą się wokół jego grobu na waszyngtońskim cmentarzu narodowym Arlington. Rośnie tłum hipisów tańczących przed Białym Domem.
Piosenki układają się w muzyczną biblię dzieci kwiatów, laicki dekalog ery Wodnika, czyli New Age, a także kanon nowej obyczajowej poprawności. „Sodomy” kpi z mieszczańskiego konserwatyzmu w sprawach seksu. „I Am Black” demonstruje tolerancję dla różnorodności rasowej. „Where Do I Go” rozpoczyna wołanie „Krishna, Hare Krishna” – to manifestacja religijnego synkretyzmu. „Hashish” jest hymnem na cześć narkotyków, wyliczanką ich nazw. Muzyka łączy tradycję amerykańskiego musicalu z nowymi rytmami końca lat 60. – rockiem, ale bardziej funky i soulem.
Film jest znakomity, choć po latach ogląda się go inaczej. Scena z matką w ciąży odtrąconą przez lekkomyślnego partnera nie wypada wcale zabawnie. Narkotyki zaprzeczają hipisowskiej wolności. Kto wie, czy nie ufundowały większego cmentarza niż niejeden imperialistyczny konflikt. Nie stracił aktualności wątek wojenny – Wietnam można traktować jak Irak i Afganistan.