[b] Kim był Stanisław Mikołajczyk? Jego decyzja o powrocie do powojennej Polski wynikała pana zdaniem z patriotyzmu czy głupoty?[/b]
Jest zbyt mało pewnych danych, by tę kwestię definitywnie rozstrzygnąć. Na pewno miał w sobie polityczną naiwność, ale jego decyzja o powrocie chyba jednak wynikała z poczucia patriotyzmu. Nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje. Nie wiedział, że wszystko jest już właściwie umówione i rozstrzygnięte. Za tę niewiedzę słono zapłacił. Musiał się ratować ucieczką. W konsekwencji zaś został postacią tragiczną, bo wszystkie strony uznały go za zdrajcę. Nigdy się z tego nie podniósł.
[b]To w ostatnim czasie druga pańska rola w Teatrze Faktu. Poprzednio zagrał pan Henryka Szwejcera w „Golgocie wrocławskiej”. Czy postacie autentyczne bardziej się odtwarza czy kreuje?[/b]
Z postaciami historycznymi jest zawsze kłopot, zwłaszcza z takimi jak Mikołajczyk, który był osobą publiczną. Przygotowując się do zagrania go, obejrzałem filmy dokumentalne, zdjęcia i zauważyłem, że był bardzo powściągliwy w gestach i zachowaniu. Musiałem podjąć decyzję, czy trzymać się pierwowzoru, czy też zbudować postać bardziej ekspresyjną, łatwiejszą do strawienia przez widzów. Wciąż nie wiem, czy to nie jest nielojalność w stosunku do Mikołajczyka. A moje wątpliwości biorą się też z pewnego przykrego zdarzenia.
Przed laty w filmie „Akcja pod Arsenałem” zagrałem człowieka oskarżanego przez kolegów z AK o zdradę i wsypanie Rudego. Po latach niespodziewanie przyszedł do mnie do teatru człowiek, który się okazał pierwowzorem tej postaci. Przyjechał po wielu latach z Australii i zobaczył w telewizji film. Wpadł w rozpacz, miał do mnie pretensje. Oczywiście tłumaczyłem mu, że nad odtworzeniem tamtych wypadków pracował sztab historyków, ale moje słowa kierowałem do zrozpaczonego człowieka. Uświadomiłem sobie, że osądzanie ludzi jest bardzo ryzykowne. Można niechcący kogoś skrzywdzić. I w tym sensie znacznie prościej jest grać Władysława Jagiełłę niż Mikołajczyka.