Zrealizowane dla BBC filmy są mniej znaną częścią dorobku Pawlikowskiego, choć to na nich początkowo był skupiony i za nie zdobywał nagrody. Za jeden z nich – „Z Moskwy do Pietuszek z Wieniediktem Jerofiejewem" (1990) dostał nawet Emmy. Pretekst do filmu stanowiła opowieść o śmiertelnie chorym pisarzu i jego książce.
Do Rosji wracał w kolejnych filmach: „Podróż Dostojewskiego" (1992) i „Podróż z Żyrinowskim" (1995). Oba sprawiają wrażenie precyzyjnie skonstruowanych fabuł. „Podróż Dostojewskiego" to opowieść o podróży na Zachód, jaką odbył w 1990 r. prawnuk słynnego pisarza Dmitrij, tramwajarz z Petersburga. Powtórzył drogę pokonaną przez słynnego przodka w 1860 r. Było to możliwe dzięki zaproszeniu Towarzystwa Dostojewskiego z Berlina, które mianowało Dmitrija honorowym członkiem.
Dmitrij, choć wykazuje niemałe podobieństwo fizyczne do pradziadka, duchowo i intelektualnie się od niego różni. Jego uwagę zaprzątają sprawy przyziemne. Chciał wrócić do Rosji z upragnionym mercedesem, więc by tego dokonać, musiał na niego zarobić wykładami, wywiadami, a i nieraz zdumiewającymi sposobami, które widzowie poznają...
Ogląda się ten zadziwiający film z niedowierzaniem, że to dokument, a nie fabularna opowieść, której aktorem jest prawnuk Dostojewskiego. Zresztą nie jestem pewna, czy zbierając na wymarzone auto, nie otrzymał też honorarium od ekipy kręcącej dokument o tej podróży...
Pawlikowski dokumentalista sprawia wrażenie, że absolutnie nie ingeruje w świat bohaterów. Tak jest też w „Podróży z Żyrinowskim" uhonorowanej Nagrodą Griersona dla najlepszego brytyjskiego dokumentu. Bohater – nacjonalista i wyrazisty polityk – to nośna postać. Wystarczyło obserwować go na wiecach, słuchać, co mówił. A mówił chętnie i dużo i nie krył się ze swoimi słabościami. Z jednej strony namawiał: „Pomóżcie nam zbudować nową Rosję, która nie będzie musiała padać na kolana! Nikt nie będzie głodny ani bezrobotny!", a z drugiej – pławił się w luksusie nowojorskiego apartamentu – 1300 dolarów za noc. I bardzo ubolewał nad tak wysokimi kosztami, przyznając, że wcale nie sięga do własnej kieszeni, by uregulować rachunek.