Stare chińskie przysłowie mówi, że wszystkie sztuki walki wywodzą się z Shaolin. To nie tylko kolebka kung-fu, ale także buddyjskiej filozofii zen. Słynny klasztor zbudowano 1500 lat temu na jednym z najświętszych miejsc w Chinach, górze Song Shan. Setki mnichów modlą się tam i ćwiczą sztuki walki, które polegają nie tylko na treningu ciała, ale przede wszystkim na kształtowaniu własnej duchowości. Buddyzm praktykowany w świątyni powstał dzięki wymianie kulturowej między Indiami a Chinami. Potem rozwinął się także w Japonii, Korei i Wietnamie. Od czasu światowej mody na filmy z Bruce’em Lee klasztor przyciąga tysiące młodych ludzi zafascynowanych wschodnimi sztukami walki. W Shaolin funkcjonuje ponad 100 szkół, w których uczą się studenci spragnieni odkrycia tajników kung-fu.
Ale twórcy dokumentu odwracają perspektywę. Tym razem w podróż udają się sami mnisi z zadaniem utworzenia klasztoru w Berlinie. Stopniowo poznają zachodnią kulturę, przy okazji ucząc ludzi innego spojrzenia na kung-fu. Wiadomość o ich przyjeździe do stolicy Niemiec ukazała się na pierwszych stronach gazet. Niemcy stawili się tłumnie, każdy chciał się zapisać na nauki. Tyle, że duchowy przywódca Shaolin wysłał szóstkę mnichów do Berlina bez znajomości języka. Na dodatek zderzyli się ze stereotypowymi wyobrażeniami na temat swojego klasztoru. Wiedza Niemców o buddyzmie zen ograniczała się do tego, co widzieli w filmach karate z udziałem Lee lub jego następców.
W ciągu dwóch lat mnisi nie tylko opanowali język niemiecki, ale przede wszystkim nauczyli swoich studentów, że morderczy trening fizyczny to tylko jeden z filarów kultury Shaolin. Ważniejsza od celnych kopnięć z półobrotu i ciosów zadawanych pięścią jest głęboka medytacja. Adepci ich szkoły mają niepowtarzalną okazję poczuć klimat, jaki panuje na górze Song Shan. W berlińskim klasztorze obowiązuje bowiem ta sama surowa dyscyplina, co w Shaolin.
Jak się okaże – pobyt w Berlinie zmieni odrobinę także samych mnichów. Studenci nazywają ich „mnichami nutella”, ze względu na słabość wychowawców do kremu czekoladowego. Dieta w macierzystej świątyni nie uwzględnia tego rodzaju słodkości. Jak widać nawet wychowankom Shaolin nie jest łatwo oprzeć się pokusom konsumpcjonizmu.
[i]Podróż Shaolin na Zachód