Philippe Petit, bo o nim mowa, opowiada w filmie Jamesa Marsha, że już od dzieciństwa uwielbiał się wspinać, lekceważąc niebezpieczeństwo i przestrogi rodziców. Kiedy miał 17 lat i przeglądał pisma w poczekalni u dentysty, doznał podobno olśnienia. Zobaczył artykuł i zdjęcie budowanych wtedy bliźniaczych wież World Trade Center w Nowym Jorku.
Tak zaczęła się historia jego marzenia – podniebnego spaceru na wysokości 450 metrów nad ziemią. Ćwiczył nieustannie, zarabiając na życie jako linoskoczek i cyrkowiec na paryskich ulicach. Gromadził wokół siebie życzliwych przyjaciół. Stanowili nie tylko wsparcie duchowe, ale i solidne zaplecze techniczne, bo realizacja śmiałych projektów Philippe’a wymagała współdziałania co najmniej kilku osób.
Pewnego dnia zapragnął rozciągnąć linę między wieżami Notre Dame i przejść po niej. Po rocznych przygotowaniach próba zakończyła się sukcesem. Jakiś czas później w podobny sposób „zdobył” wieże mostu w Sidney. – Właśnie takie wyzwania mnie pociągają: zrobić coś, co jest z pozoru niemożliwe – emocjonuje się w filmie Philippe Petit.
Jego zmagania z przestrzenią i wysokością były starannie dokumentowane przez znajomych, toteż w filmie nie brakuje ujęć mogących przyprawić o zawrót głowy. Najważniejszy jednak był atak na wieże World Trade Center, to o nim najdokładniej opowiadają Philippe i członkowie jego ekipy.
Rekonstruują minuta po minucie kolejne etapy przygotowywanej przez wiele miesięcy akcji, ukrywanie się przed strażnikami, wybiegi, by przemycić ogromną ilość specjalistycznego sprzętu na dach. 7 sierpnia 1974 roku – po nocy mocowania i zabezpieczenia lin, Philippe wszedł na cienką granicę między życiem i śmiercią. Emocje sięgnęły zenitu. Przez 45 minut przeżywał najbardziej oczekiwane przez siebie chwile.