Takiego dokumentu dotąd w Polsce nie było. Zaangażowany, obnażający kulisy władzy, pokazujący skrywane przed opinią publiczną fakty przypomina filmy kręcone przez Michaela Moore’a.
Podobnie gra na emocjach, opowiada o zwykłych ludziach, bezradnych w walce z siłami biurokracji i gigantyczną państwową maszynerią, obywatelach niemających praktycznie żadnego wpływu na to, co się dzieje w ich kraju. Na szczęście, w odróżnieniu od Moore’a, Sekielski nie manipuluje faktami. Przedstawia historie, a ocenę pozostawia widzom. Wnioski są wstrząsające.
– To jest film o słowach w polityce. Ile znaczą, a właściwie, ile nie znaczą... – mówi Sekielski, który „Władców marionetek” wyreżyserował wspólnie z Grzegorzem Madejem. – O tym, jak łatwo politycy składają deklaracje, obiecują, a po dojściu do władzy zapominają do czego się zobowiązali.
Dziennikarz udowadnia, że dotyczy to reprezentantów wszystkich liczących się ugrupowań. Na mówieniu nieprawdy łapie Donalda Tuska, przypominając słynną debatę prezydencką, w której obecny premier starł się z Lechem Kaczyńskim. Tusk zapewniał wówczas, że wie, ile zarabia pielęgniarka, ponieważ zna panią Ewę ze szpitala w Skarżysku-Kamiennej, która dostaje 1025 złotych. Sekielski postanawia to sprawdzić. Okazuje się, że żadna pani Ewa nie istnieje i nikt z Tuskiem nie rozmawiał. – Ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę, tak samo nie powinni wiedzieć, jak się robi politykę – mówi w filmie Adam Łaszyn, specjalista od kreowania wizerunku. Jego zdaniem wyborców łowi się jak ryby.
Dali się złapać ci, którzy uwierzyli w 2000 roku Marianowi Krzaklewskiemu. Jego sztab zasiał strach przed działalnością Eriki Steinbach. Świadomie wykorzystano wypowiedzi niemieckiej polityk sprzed kilku lat, sugerując, że są one aktualne.