Nocą, w pustym już domu, Joanna przegląda prezenty. Między kolorowymi albumami i obrusami znajduje kasetę wideo. Zaintrygowana wsuwa ją do magnetowidu. Na taśmie zarejestrowano program jednej z polonijnych telewizji, dotyczący działań PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa. Historyk Mirski opowiada między innymi o inwigilacji znanego przedwojennego polityka Jerzego Kocjana — ojca Joanny. Według historyka Jan pracował przed laty w SB i związał się z panną Kocjan po to, by móc donosić na teścia. Tak zaczyna się nowy film Michała Rosy „Rysa”.
Ten reżyser opowiadał już o cieniach przeszłości, które mogą wpływać na nasze życie. W „Ciszy” pokazał historię kobiety i mężczyzny, których losy zapętliły się w dziwny sposób. Przed laty to on, w czasie nieodpowiedzialnej zabawy, spowodował wypadek, w którym zginęli jej rodzice. Jako dojrzały człowiek, ogarnięty obsesyjnymi wyrzutami sumienia, pomaga dziewczynie odkryć własną przeszłość. Teraz znów miniony czas puka do drzwi bohaterów „Rysy”. Reżyser porusza temat drażliwy i bolesny. Mówi o rozliczeniach lustracyjnych, ale w sposób nieszablonowy. Przypomina, że ujawnienie współpracy z SB dotyka rodziny donosicieli. Żony, mężowie, dzieci osób oskarżanych muszą zweryfikować swoje myślenie o najbliższym człowieku. Muszą w oskarżenia uwierzyć lub nie. Przebaczyć lub nie.
— Opowiadam tę historię — twierdzi Michał Rosa — bo chcę zrozumieć Jana: dobrego ojca, wiernego męża, pełnego dystansu do świata moralistę, a być może, donosiciela i oportunistę. Joannę: damę i spełnionego naukowca, a przecież kobietę, która na podstawie poszlak i wątłych dowodów decyduje się na upokorzenie najbliższej sobie osoby. Chcę ich zrozumieć. Dlatego obserwuję ich zachowania, daję czas na wyjaśnienia i obronę dobrego imienia. Ale także prawo do niewybaczenia. Miłosierdzie wszak nie jest obowiązkowe.
Od czasu, gdy powstał scenariusz „Rysy”, minęło blisko dziesięć lat. Szkoda, że do jego realizacji nie doszło wcześniej, bo wówczas film mógłby spełnić rolę polskiego „Życia na podsłuchu”. Choć prawdą jest też, że z wraz z upływem czasu projekt Michała Rosy stawał się coraz bardziej aktualny. Trudno uwierzyć, że tak dokładnie autor przeczuł to, co przyniosły następne lata, zamieniając życie wielu ludzi w tragedię.
— To, co działo się w Polsce wokół lustracji w ostatnim czasie, przydało filmowi nowych kontekstów — przyznaje reżyser. — Ale ja staram się od tego odejść. Nie opowiadam o polityce, tylko o ludziach.