[b]RZ: Nie ciągną się za panem skandale, a w wywiadach powtarza pan, że najważniejsza jest dla pana rodzina – żona i dwie córeczki. A więc można budować pozycję w Hollywood wyłącznie na pracy, uciekając od całej „gwiezdnej” otoczki i medialnego szumu?[/b]
Nie do końca wiem, czy mam pozycję w Hollywood. W rozmowach z producentami nie mam tej siły co Angelina Jolie, Brad Pitt czy Leonardo DiCaprio. Oni mogą dyktować warunki, ale też płacą za to wysoką cenę. Są osobami publicznymi, pozbawionymi prywatności. Mnie na takiej pozycji nie zależy. Jestem Anglikiem, wyszedłem z teatru, aktorstwo traktuję jak zawód, nie posłannictwo albo drogę na Olimp. Mam wpojony taki trochę rzemieślniczy kult dobrej roboty. Unikam szumu medialnego.
Nie bywam w miejscach, gdzie za każdym rogiem czają się paparazzi, nie dałbym im zresztą ani satysfakcji, ani możliwości zarobienia godziwych pieniędzy. Bo co kogo obchodzi nudny facet, który pracuje od rana do nocy, a jak wraca do domu, to odwozi córki do szkoły? Nie podgrzewam atmosfery wokół siebie, romansując z partnerkami na planie. Ale też wcale nie jestem w tym odosobniony. Znam dużą grupę aktorów, z Meryl Streep na czele, którzy tak właśnie funkcjonują. Więc jak widać – można. Ja w każdym razie nie narzekam. Mam sporo propozycji.
[b]Media próbują pana wciągnąć w grę. Co jakiś czas znajduje się pan na przykład na liście najbardziej seksownych mężczyzn świata.[/b]
Śmieszą mnie takie rankingi. Zwłaszcza dotyczące mężczyzn. Facet, który może poczuć się symbolem seksu, musi mieć poważne problemy z samym sobą.