Marzy mi się happy end

Z Clive’em Owenem rozmawia Barbara Hollender

Publikacja: 26.03.2009 16:53

Marzy mi się happy end

Foto: AP

[b]RZ: Nie ciągną się za panem skandale, a w wywiadach powtarza pan, że najważniejsza jest dla pana rodzina – żona i dwie córeczki. A więc można budować pozycję w Hollywood wyłącznie na pracy, uciekając od całej „gwiezdnej” otoczki i medialnego szumu?[/b]

Nie do końca wiem, czy mam pozycję w Hollywood. W rozmowach z producentami nie mam tej siły co Angelina Jolie, Brad Pitt czy Leonardo DiCaprio. Oni mogą dyktować warunki, ale też płacą za to wysoką cenę. Są osobami publicznymi, pozbawionymi prywatności. Mnie na takiej pozycji nie zależy. Jestem Anglikiem, wyszedłem z teatru, aktorstwo traktuję jak zawód, nie posłannictwo albo drogę na Olimp. Mam wpojony taki trochę rzemieślniczy kult dobrej roboty. Unikam szumu medialnego.

Nie bywam w miejscach, gdzie za każdym rogiem czają się paparazzi, nie dałbym im zresztą ani satysfakcji, ani możliwości zarobienia godziwych pieniędzy. Bo co kogo obchodzi nudny facet, który pracuje od rana do nocy, a jak wraca do domu, to odwozi córki do szkoły? Nie podgrzewam atmosfery wokół siebie, romansując z partnerkami na planie. Ale też wcale nie jestem w tym odosobniony. Znam dużą grupę aktorów, z Meryl Streep na czele, którzy tak właśnie funkcjonują. Więc jak widać – można. Ja w każdym razie nie narzekam. Mam sporo propozycji.

[b]Media próbują pana wciągnąć w grę. Co jakiś czas znajduje się pan na przykład na liście najbardziej seksownych mężczyzn świata.[/b]

Śmieszą mnie takie rankingi. Zwłaszcza dotyczące mężczyzn. Facet, który może poczuć się symbolem seksu, musi mieć poważne problemy z samym sobą.

[b]A jaki jest pana stosunek do filmowych nagród? W jednym z wczesnych wywiadów mówił pan, że daje sobie dziesięć lat na zdobycie statuetki Oscara. Dzisiaj ma pan brytyjską Baftę i nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej za rolę w „Bliżej”. Ale statuetki pan nie dostał.[/b]

Z tym Oscarem za dziesięć lat to był żart, na jaki mogą sobie pozwolić tylko bardzo młodzi aktorzy. Od tego w końcu jest młodość, żeby marzyć. Tak naprawdę pewnie nawet mi się wtedy nie śniło, że mogę się kiedykolwiek znaleźć w Hollywood i wchodzić po czerwonym dywanie do Kodak Theatre. A czy dzisiaj chciałbym dostać Oscara? Każdy aktor chciałby, ale nie będę się czuł niedowartościowany, jeśli się nie uda. Ważniejsze wydaje mi się to, by pracować i mierzyć się z ciekawym materiałem.

[b]Pana ostatni film „The International” o machinacjach wielkiego banku traktuje pan jak kino akcji czy film polityczny?[/b]

To przede wszystkim thriller i nie oszukujmy się, że jest inaczej. Nie kręciliśmy obrazu publicystycznego, walczącego. Wszystkich podtekstów „The International” nabrał dopiero niedawno, kiedy na świecie zaczął się kryzys finansowy. W obecnej sytuacji opowieść o korupcji w wielkim banku wydaje się dosyć chwytliwa. Wszyscy na własnej skórze odczuwamy kryzys.

[b]Pan jako aktor też?[/b]

W Ameryce recesja najbardziej się zapewne odbije na producentach niezależnych, którzy stracą część inwestorów. Myślę, że wkrótce to odczujemy. Prywatnie na razie nie ucierpiałem, bo nie gram na giełdzie. Ale mam wielu znajomych, którzy stracili ostatnio fortuny i nie widzą żadnego wyjścia z trudnej sytuacji. Boją się przyszłości.

[b]W filmie pada kwestia: „Wszyscy jesteśmy niewolnikami banków”. [/b]

Bo tak jest. Każdy człowiek ma kontakt z bankiem. W nowoczesnym społeczeństwie nie da się tego uniknąć. Scenariusz filmu został napisany po wnikliwych pracach dokumentacyjnych. Wykorzystuje zresztą motywy autentycznych wydarzeń, które miały miejsce w latach 70. Ale nie udajemy, że przeczuwaliśmy światowy kryzys. Raz jeszcze podkreślam: życie dopisało naszemu filmowi drugie dno, ale my kręciliśmy thriller.

[b]Wobec tego trudno nie spytać o najbardziej frapujący fragment filmu: brawurową scenę strzelaniny w Muzeum Guggenheima.[/b]

W nas, aktorach, budziła ona takie same emocje, jakie dziś rodzi w widzach. Rozmawialiśmy o niej od początku. Tom powtarzał, że nie kręcimy brutalnego filmu, w którym czerwona farba leje się kubłami, ale skoro już jest w naszym obrazie scena masakry, to ma zrobić wrażenie. Poszliśmy razem do Muzeum Guggenheima kilka miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć. Tom już wtedy doskonale wiedział, jak wszystko ma wyglądać. To jest reżyser, który niewiarygodnie sumiennie przygotowuje się do pracy na planie. Zapewniam jednak, że w oryginalnym wnętrzu nie została nawet zadrapana ściana. Pracowaliśmy w specjalnie wybudowanych replikach rotundy i lobby. [b]Zdjęcia do „The International” powstawały w wielu krajach. Przejechaliście niezły kawałek świata.[/b]

Czekałem na to z ogromną ciekawością. Mediolan, Berlin, a przede wszystkim Istambuł, w którym nigdy przedtem nie byłem! Ale prawda jest taka, że kiedy się pracuje, na nic nie starcza czasu. Ekipa przyjeżdża na miejsce, nie ma czasu na żadną aklimatyzację. Do hotelu, przespać się, a rano charakteryzacja i wyjazd na plan. Choć przyznaję, że Turcja zrobiła na mnie wielkie wrażenie, zwłaszcza że oglądałem ją z perspektywy dachów nad Grand Bazaar, gdzie kręciliśmy sceny pościgów. Było to zresztą zabawne. Nagle ludzie na dole, na ulicy, zobaczyli, jak facet biega gdzieś tam w górze z rewolwerem w dłoni. Stali, patrzyli z zainteresowaniem i się śmiali. W Nowym Jorku pewnie wezwaliby policję i się rozpierzchli. Ale wracając do wycieczki... Obiecałem sobie, że kiedyś pojadę do Istambułu razem z moją rodziną. Żeby zwyczajnie pozwiedzać.

[b]„The International” jest filmem amerykańskim, ale zrealizowanym przez reżysera niemieckiego i noszącym piętno europejskiego myślenia. Choćby takie, że ma on bardzo przewrotne, gorzkie zakończenie. Mam wrażenie, że choć ma pan dobre notowania w Hollywood, stale szuka pan projektów lekko niszowych. [/b]

Nie wiem, czy koniecznie niszowych. Wolałbym powiedzieć: interesujących. Ogromne znaczenie ma dla mnie postać reżysera. Jeśli mam możliwość spotkać się z takimi twórcami, jak Robert Altman, Mike Nichols, Frank Miller i Robert Rodriguez, Alfonso Cuaron czy Tom Tykwer – wchodzę w projekt niemal bez czytania scenariusza. Aktor jest osobą do wynajęcia. Tak naprawdę ma ograniczony wpływ na przebieg własnej kariery. Ale jednak pewnych wyborów dokonywać może.

[b]Jakich?[/b]

Kiedy dostaję tekst, który z daleka pachnie szmirą, zawsze mogę powiedzieć: „nie”.

[b]Zdarza się panu często mówić „nie”?[/b]

Tak. Ale nie chciałbym o tym opowiadać, bo potem inni koledzy przyjmują te role. I czasem potrafią wykrzesać z nich coś ciekawego.

[b]Skoro tak poważnie podchodzi pan do zawodu, dlaczego zdecydował się pan zagrać w serii reklamówek BMW? Nie obawiał się pan, że znaczący reżyserzy odwrócą się od pana? Uznają, że pana twarz jest opatrzona w telewizji?[/b]

Nie musiałem się o to obawiać, przede wszystkim dlatego, że te reklamówki kręcili właśnie najgłośniejsi artyści filmowi świata. Poza tym każda z nich była małym filmikiem, z własną historyjką i pointą. Myślę, że to było bardzo ciekawe doświadczenie.

[b]Pracuje pan ostatnio głównie w Stanach, ale mieszka pan w Anglii. Nigdy nie zastanawiał się pan nad przeprowadzką na stałe do Los Angeles?[/b]

Nie, moja rodzina ma swoje życie w Londynie, jest tam bardzo mocno osadzona. Nie widzę powodu, bym ze względu na moją karierę miał burzyć cały ich świat. Cena jest niemała, bo jestem niedzielnym ojcem. Stale na planach, w rozjazdach. Ale w końcu dzisiaj świat się skurczył, samoloty latają. Dziewczynki przyjeżdżają do mnie, jak mają wakacje, a poza tym okresy pomiędzy filmami w całości należą do nich. Wtedy jestem z nimi bez przerwy, na co może sobie pozwolić rzadko który mężczyzna. A poza tym ja sam bardzo lubię Londyn.

[b]Ma pan jakieś zawodowe marzenie?[/b]

Mam. Reżyserzy widzą mnie zwykle jako bardzo poważnego faceta. A ja chciałbym zagrać w czymś lekkim, sympatycznym, z happy endem. Nie dla siebie. Dla moich córek. One ciągle słyszą, że gram w filmach, czasem przyjeżdżają na plan, pokręcą się, popatrzą, poznają trochę ludzi, a potem, kiedy film wchodzi na ekrany, słyszą, że nie mogą go obejrzeć, bo są na to za małe. Mam nadzieję, że ktoś mi zaproponuje udział w jakiejś bajce, zanim dziewczynki podrosną.

[ramka][b]Clive Owen[/b]

Sławomir Idziak, który pracował z Owenem na planie „Króla Artura” mówi, że to jeden z najsympatyczniejszych aktorów, jakich spotkał w swojej karierze. Clive Owen także w czasie rozmów z dziennikarzami niczego nie gra ani nie udaje. Urodził się 3 października 1964 roku w Coventry. W wieku 13 lat zaczął występować na scenie, potem studiował w Royal Academy of Dramatic Art. Po dyplomie dostał angaż w Young Vic Theatre, gdzie w 1988 roku poznał swoją przyszłą żonę Sarę-Jane Fenton. W tym samym roku zadebiutował w filmie „Vroom”. W latach 90. grywał głównie w telewizji. Ale dopiero ostatnie dziesięciolecie przyniosło mu międzynarodowy rozgłos. „Gosford Park”, „Tożsamość Bourne’a”, „Król Artur”, „Bliżej”, „Plan doskonały”, „Ludzkie dzieci” i wchodzący właśnie na polskie ekrany „The International” ugruntowały jego pozycję w świecie kina.[/ramka]

[i]Król Artur

20.00 | Polsat | piątek

Odpoczniesz po śmierci

23.25 | Ale kino! | sobota[/i]

[b]RZ: Nie ciągną się za panem skandale, a w wywiadach powtarza pan, że najważniejsza jest dla pana rodzina – żona i dwie córeczki. A więc można budować pozycję w Hollywood wyłącznie na pracy, uciekając od całej „gwiezdnej” otoczki i medialnego szumu?[/b]

Nie do końca wiem, czy mam pozycję w Hollywood. W rozmowach z producentami nie mam tej siły co Angelina Jolie, Brad Pitt czy Leonardo DiCaprio. Oni mogą dyktować warunki, ale też płacą za to wysoką cenę. Są osobami publicznymi, pozbawionymi prywatności. Mnie na takiej pozycji nie zależy. Jestem Anglikiem, wyszedłem z teatru, aktorstwo traktuję jak zawód, nie posłannictwo albo drogę na Olimp. Mam wpojony taki trochę rzemieślniczy kult dobrej roboty. Unikam szumu medialnego.

Pozostało 92% artykułu
Telewizja
Międzynarodowe jury oceni polskie seriale w pierwszym takim konkursie!
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Telewizja
Arya Stark może powrócić? Tajemniczy wpis George'a R.R. Martina
Telewizja
„Pełna powaga”. Wieloznaczny Teatr Telewizji o ukrywaniu tożsamości
Telewizja
Emmy 2024: „Szogun” bierze wszystko. Pobił rekord
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Telewizja
"Gra z cieniem" w TVP: Serial o feminizmie w dobie stalinizmu