Kto w pewnym wieku nie miał kostki, pozostawał na marginesie podwórkowego życia. Kto nie umiał jej ułożyć, był głupi. Pocieszam się, że nie dość ćwiczyłem, z koreańskiej zabawki bez przerwy schodziły kolorowe nalepki, do tego wiecznie się zacinała...
Ale trauma z dzieciństwa powraca. Znowu czuję się niespełna rozumu przez Rubika, tym razem nie Ernő, ale Piotra – wynalazcę popowych oratoriów. Obejrzałem w TVN Style wywiad z artystą przeprowadzony przez Magdę Mołek.
Trzeba przyznać, że lepiej jej to wychodziło niż konferansjerka w Sopocie. Co nie znaczy, że nękała gościa trudnymi pytaniami, wręcz przeciwnie: co pytanko, to głaskanko. A ze słów Piotra Rubika wynikało niezbicie, że każdy, komu nie podoba się jego muzyka, głupi jest i basta. Bo nie lubi dlatego, że nie zna, a opinię wyrabia sobie „czytając jakieś głupoty”.
Za to kiedy już pozna, mina mu rzednie, przychodzi do Rubika, i – jak twierdzi kompozytor – mówi mniej więcej tak: „Sorry, nie znałem, nie wiedziałem, teraz wiem, znam i już lubię”. Mołek nazwała takich ludzi „nawróconymi”. Były też wywody bohatera programu na temat zawiści narodu polskiego. Co się okazuje – wszyscy nasi wielcy artyści za życia byli niedoceniani i dopiero po śmierci ludzie po nich płakali.
Zrozumiałbym, gdyby historyjkę tę ku pokrzepieniu własnego serca opowiadał biedny chłopina ze wsi Zapomniane, strugający świątki z buczyny, za które nie dostaje złamanego grosza, bo nikt tamtędy nie chodzi. Ale geniusz muzyki przebojowej, kojarzony głównie z brawami? Doceniony za życia honorariami mlekiem i miodem płynącymi? Pieszczoch plotkarskich portali, które rozpisują się o jego nowych utworach i fryzurach?