W ustach tych ludzi sformułowanie „dar serca” nabiera wyjątkowego znaczenia. Żyją, bo ktoś – obcy człowiek – wyraził zgodę na pobranie narządów od bliskiej mu osoby. Trudno taki gest z czymkolwiek porównać. Dlatego o swoim doświadczeniu bohaterowie filmu nie potrafią mówić obojętnie, co pewien czas milkną, łamie im się głos.
Powtarzają: dostaliśmy drugą szansę, nie wolno jej zmarnować. Cieszą się, chociaż to nie jest łatwe. Dojrzały mężczyzna ma w piersi serce nastolatka, który zginął w wypadku. Ktoś odzyskał nadzieję, ktoś inny zmaga się z bólem po stracie ukochanego dziecka. Tu każdy jest ofiarą i bohaterem jednocześnie. Rodziny dawców, bo mimo osobistej tragedii stać je było na heroiczną decyzję. Ludzie po przeszczepie i ich bliscy – bo oni też zapłacili swoją daninę strachu i cierpienia. – Bałem się bicia tego nowego serca, a ono biło tak fajnie, równiutko – wyznaje jeden z bohaterów.
Ten film przepełniony jest emocjami. Nie można pozostać obojętnym na dramatyczne opowieści tych, którzy stracili najbliższych, albo tych, dla których przeszczep był jedynym ratunkiem. Historie trochę podobne, a przecież różne – bo opisują indywidualne ludzkie dramaty. Ogromne wrażenie robią wyznania matki, która z desperackim uporem poszukuje mężczyzny, któremu przeszczepiono serce jej syna.
Tadeusz Król zrobił film mocny, ale wyważony. Dba o to, żeby nie przekraczać granic – szczególnie granicy bólu i intymności swoich bohaterów. Wobec tematu, który po serii głośnych afer i spowodowanej nimi zapaści w transplantologii stał się szczególnie delikatny, reżyser zachowuje wstrzemięźliwość i dystans.
Nie rozstrzyga też trudnych, etycznych dylematów – po prostu oddaje głos swoim bohaterom. Ich emocjonalne opowieści równoważy scenami z sali operacyjnej. Tu serce jest przede wszystkim częścią „maszynerii” ludzkiego ciała – jej niezbędnym trybikiem, pompą, która tłoczy krew.