W nocy, 2 maja, dwa śmigłowce transportowe typu Chinook i dwa helikoptery Blackhawk, wleciały na terytorium Pakistanu. Na ich pokładach znajdowało się kilkudziesięciu żołnierzy sił specjalnych amerykańskiej marynarki wojennej z tzw. zespołu numer sześć. Ta ściśle tajna grupa do zwalczania terrorystów powstała na początku lat 80., gdy Amerykanom nie udało się odbić zakładników z Ambasady Stanów Zjednoczonych w Teheranie. Zreformowano wtedy dowództwo specsłużb i zaostrzono konkurencję między różnymi formacjami. Komandosi z „szóstki" byli jednym z symboli zmian.
Teraz mieli przeprowadzić najważniejszą operację antyterrorystyczną ostatnich lat: dopaść Osamę bin Ladena w miejscowości Abbottabad. Przestrzeń powietrzną Pakistanu pokonali niezauważeni. Ale podczas lądowania przed domem Osamy jeden ze śmigłowców uległ awarii. Powodzenie operacji zawisło na włosku. Jednak komandosom udało się posadzić maszynę na podwórzu. Następnie ruszyli do wnętrza betonowego budynku, przeczesując piętro po piętrze.
Na ostatnim – od strzału w głowę – zginął szef al Kaidy.
Pokazywany przez Discovery Channel dokument „Śmierć bin Ladena" rekonstruuje niemal minuta po minucie przebieg operacji o kryptonimie „Geronimo". Odtwarzając akcję, twórcy sięgnęli po animację komputerową. Efekt jest wątpliwy. Widz ma bowiem wrażenie, że zamiast relacji opartej na faktach, śledzi fabułę gry wideo – inkrustowanej wypowiedziami gadających głów. Jedno jest natomiast pewne: Amerykanie nie zamierzali bin Ladena schwytać. Od samego początku miał być zlikwidowany.
Jego śmierć to konsekwencja strategii „Zabij albo złap" przyjętej przez amerykańskie dowództwo w walce z terrorystami i talibami. Jej kulisy odkrywa film dokumentalny „Kill/Capture" prezentowany w TVN 24 w cyklu „Ewa Ewart poleca".