Musiało upłynąć wiele lat od zakończenia wojny, by powrócić do tego tematu w formie artystycznej. Ponad półtoragodzinny film „Kabaret śmierci" zrealizowany przez Andrzeja Celińskiego próbuje opowiedzieć o tym aspekcie wojny koncentrując się na Żydach.
- Byli tacy co uważali, że w obliczu śmierci wesołość powinna być powstrzymywana – mówi Volker Kuhn, reżyser. - Bywa jednak, że dopiero wtedy żart ma głębsze znaczenie. A prawdziwy humor rodzi się z żałoby. Był on zatem obecny i w getcie i w obozach koncentracyjnych.
Film, bliski fabularyzowanemu dokumentowi, wykorzystuje różne konwencje, formy i opowieści. Dominuje fabuła, czyli rekonstrukcje scen, które miały miejsce w czasie II wojny światowej.
Kiedy Jan Szurmiej opowiada o Wierze Gran, która dobrowolnie udała się do getta – widzowie oglądają ją chwilę później śpiewającą piosenkę w kabarecie (część fabularyzowana). Podobnie, gdy opowieść dotyczy słynnego komika żydowskiego Rubinsteina, gromadzącego swoimi występami tłumy nie tylko swoich żydowskich współtowarzyszy („wszyscy znajdziemy się na półce w drogerii"), ale także hitlerowców, którzy podobno także zaśmiewali się z jego dowcipów.
W obozach koncentracyjnych początkowo kabaret był zakazany, ale potem, kiedy okazało się, że śmiech rozładowuje napięcia więźniów – naziści godzili się z jego istnieniem. W jednym z pokazywanych skeczy wesołość więźniów budzi pytanie: „gdzie by tu pojechać na wakacje?", a już salwy śmiechu odpowiedź: „Wypoczniesz w obozie Buchenwald!"... Śpiewano też piosenki o otyłości i konieczności przejścia na dietę....