RZ: Pan na długo w Warszawie?
Michał Znaniecki
: Na chwilę, na dodatek jutro mam premierę w Teatro Reggio w Turynie, więc muszę jechać na jeden dzień. A w piątek już premiera „Mandragory” w Salach Redutowych Opery Narodowej. Przyjąłem jednak propozycję, bo dzięki temu mam okazję poznać bliżej warszawski teatr przed dużą inscenizacją „Łucji z Lammermoor” Donizettiego w marcu przyszłego roku.
To był jedyny powód, by wystawić taki drobiazg jak „Mandragora” Karola Szymanowskiego?
Już to zrobiłem w Umbrii we Włoszech, gdzie tamtejszy festiwal chciał pokazać jakiś utwór Szymanowskiego. Zrealizowałem widowisko na rynku z akrobatami spadającymi z dachów. Teraz, by z 20-minutowej pantomimy powstał cały spektakl, sięgnąłem do innych kompozytorów. Szymanowski skomponował „Mandragorę” dla Leona Schillera, który w 1920 r. wystawiając „Mieszczanina szlachcicem”, postanowił uzupełnić go pantomimą. Ale za życia Moliera sztuka była pokazywana jako tzw. komedio-balet, więc korzystam z muzyki Lully’ego, a także z nieznanych fragmentów pierwszej wersji opery Straussa „Ariadna na Naxos”, która miała być dodatkiem do „Mieszczanina szlachcicem”.