Zagrał koniunkturalistę, który podczas politycznego przełomu zamienia portret Lenina na papieża. Epizod, ale dzięki Januszowi Gajosowi każdy film nabiera dodatkowych barw.
Gajos jest dziś rozpieszczany przez krytyków i szanowany przez kolegów, a przez publiczność obsypywany Złotymi Kaczkami i Wiktorami. Umie wszystko. O jego występ ubiegają się teatry i kabarety. Ożywia ekran kreacjami inteligentnymi, niepowierzchownymi.
Jego droga aktorska nie była łatwa. Dwa razy doświadczył odrzucenia. Po raz pierwszy, gdy jako skromny chłopak z Dąbrowy Górniczej cztery razy zdawał do szkoły teatralnej. Po raz drugi – gdy zagrał w „Czterech pancernych”.
– Wszystkim kojarzyłem się z Jankiem Kosem – powiedział kiedyś. – Bałem się, że to koniec. Zawodowa śmierć.
W latach 60. obok lusterek z Marilyn Monroe w kioskach leżały lusterka z blond cherubinkiem Kosem, a utożsamiany z nim Gajos przez wiele lat nie dostawał z kina propozycji. Dopiero w 1977 roku w „Milionerze” Sylwestra Szyszki zamienił się w chłopa, który wygrał milion. Zła passa odwróciła się.