"Świat jest skandalem" w Teatrze Śląskim to rzecz o artyście, który zmagał się ze społeczeństwem nieprzygotowanym do odbioru jego przesyconej erotyzmem, ale i fascynacją kalectwem sztuki.
"Gęba" skandalisty przywarła do Bellmera na zawsze. Niedawno na Zachodzie ilustrowano jego pracami artykuły o Josefie Fritzlu, austriackim potworze, który przez lata więził i gwałcił swą córkę. W Polsce Bellmer jest nadal mało znany. Gdy siedem lat temu, w 100-lecie urodzin artysty, w Katowicach (jego rodzinnym mieście) odbyła się pierwsza w kraju wystawa prac, po jej wernisażu część z nich została przezornie zakryta kotarami.
Przybliżenia artysty i jego nadal bulwersującego dzieła podjął się teatr. Man zrobił kameralny spektakl, a jeśli ktoś szuka w nim sensacji czy skandalu, rozczaruje się. To raczej seans psychoanalizy, próba interpretacji dzieła Bellmera poprzez jego biografię.
Sławnego surrealistę widzimy na łożu śmierci. Przywołuje we wspomnieniach najważniejsze osoby i zdarzenia. Ten swoisty rachunek sumienia pozwala poznać postawę twórczą i filozofię artysty, ale także to, co go ukształtowało.
Bardzo wyraźnie zostały uwypuklone katowickie korzenie Hansa Bellmera i konflikt Niemca, który nie chciał być Niemcem. Sceniczny Bellmer podkreśla, że jest Ślązakiem. Wspomina, że śnią mu się Katowice – "miasteczko nad rzeką, w którym tramwaje jeżdżą po lasach, a ludzie piją piwo pod kasztanami" – spędził w nim 21 lat życia. Tu odbyła się jego pierwsza wystawa zakończona skandalem i osadzeniem w więzieniu za "zagrożenie moralności publicznej". Tu narodziła się jego fascynacja lalką, za pomocą której Bellmer wyraził kwin-tesencję pożądania, pokazał ciemną, najbardziej skrywaną, wstydliwą stronę erotyzmu, ale i protestował przeciw ludobójstwu faszyzmu, którego gorącym zwolennikiem był jego ojciec.