Jarocki podważa je i wydobywa ciemne strony inteligenckiego prometeizmu. Pokazuje diablo zaciętą, czerwoną z wściekłości twarz Artura. Przeżywając upadek starych form społecznych, stawia na stole krzesło i wchodzi na nie jak Kordian na Mont Blanc. Żąda władzy niczym Konrad.
Mickiewicz, Słowacki i Krasiński mogli ciąg dalszy swoich marzeń o rządzie dusz zawiesić w historycznej próżni. Taki był los Polski, Goethe nie mógł usprawiedliwiać Fausta. A Jarocki ma jeszcze ciekawszą perspektywę. Dlatego pokazuje kryzys polskiej inteligencji. Gdy sięgała po władzę, zdradzała swoje zasady w imię doraźnych racji. I była nieudolna.
Oczywiście Jarockiemu daleko do publicystyki. Pokazuje uniwersalny model. Jednak wystarczy prześledzić losy różnych formacji polskich inteligentów, by stwierdzić, że II, III i IV Rzeczpospolita przyniosła porażkę Konradów i Henryków.
Arturowi najbliższy jest bohater „Nie-boskiej komedii”. Świat przeżył rewolucje społeczną, obyczajową i seksualną, a on marzy o przywróceniu dawnych form. Łatwo go zrozumieć. Zakolegowany z rodziną Edek (Grzegorz Małecki) sypia z jego matką. A ojciec, awangardowy artysta, który wyznaje zasadę totalnej wolności, zbywa cudzołóstwo żenującym milczeniem. Rozpaczliwa próba przywrócenia starego ładu poprzez ślub z Alą wydaje się jedynym możliwym rozwiązaniem.
Problem polega na tym, że Artur sam nie wierzy w odrodzenie. Jest też w nim coś neofickiego. Chwilami zachowuje się jak nuworysz. Robi wrażenie urzędnika bankowego. Sądząc po garniturku, średniego szczebla. Duszę ma bankiera, a ciągotki członka Młodzieży Wszechpolskiej. Jego przywiązanie do porządku wyraża się krzykiem, stawianiem wszystkich na baczność i zaganianiem babci Eugenii (Ewa Wiśniewska) na katafalk. No i wymachuje pałką. Wybija nią rytm, a takie nawoływanie do tworzenia wspólnoty brzydko się kojarzy. Co najmniej z Obozem Wielkiej Polski. I Artur podobnie kończy. Pod butem „postępowca” Edka.
[srodtytul]Żywioł życia [/srodtytul]