Czy ten jubileusz traktuje pani jako ważne wydarzenie w życiu?
Barbara Krafftówna:
Czuję się, jakbym stała obok siebie. To bardzo dziwne wrażenie, którego się nie spodziewałam. Z jednej strony wiem, że to ważne wydarzenie, które warto upamiętnić. Z drugiej – zdaje się nie dotyczyć do końca mnie. Pamiętam tradycję polegającą na usadzaniu jubilata w fotelu i odgrywaniu wokół niego uroczystości. Ale sama miałam potrzebę wypełnić to wydarzenie tym, czego się nauczyłam – pracą, warsztatem aktorskim. Jednocześnie traktuję to jako święto ku pamięci Iwona Galla, pierwszego i najważniejszego mojego pedagoga. Szczęśliwie się złożyło, że niedawno dostałam list z Teatru Adama Mickiewicza w Częstochowie, którego dyrektor chce nadać małej scenie imię Iwona Galla.
Co było dla pani najważniejszą nauką wyniesioną od Galla?
Na pewno technika sceniczna i rodzaj rutyny jak u wyćwiczonego pianisty. Miał świetne predyspozycje pedagogiczne, które pozwoliły mu na zebranie grupy równie wybitnych nauczycieli. To od nich nauczyliśmy się wszyscy, że teatr jest najważniejszy. Ostatnio słyszałam historię koleżanki, która odeszła z zespołu, bo irytował ją brak szacunku do zawodu, np. niewyczyszczone buty partnera na scenie. Dla nas byłoby to niemożliwe. Kostium sceniczny był świętością, wyrazem szacunku dla widza. Nie można było w nim usiąść za sceną, żeby się nie pogniótł. Jednocześnie Gall podkreślał zawsze wagę obserwacji, świadomego przyglądania się rzeczywistości. Uczył nas, że nawet gdyby na scenę weszła krowa, mamy się zachowywać tak, jakby była to całkiem normalna sytuacja. Potrafił zrobić nam egzamin, wypytując o detale stroju przechodniów na ulicy czy szczegóły jakiegoś wydarzenia.