To było głośne przedstawienie, chodziło się na nie dla pomysłów reżysera oraz kostiumów przybyłego z Londynu Arkadiusa (kto dziś pamięta tego projektanta mody?). We Wrocławiu okazuje się, że o jakości spektaklu decydują też czas i miejsce prezentacji oraz dobór wykonawców.
Dziewięć lat, jakie minęło od warszawskiej premiery, dodało wartości koncepcjom Mariusza Trelińskiego. W ostatniej dekadzie uwspółcześniano bohatera opery Mozarta. Seksualnie wyzwolony, używający życia i nieliczący się z boskimi regułami Don Giovanni miał być jednym z nas i tak przedstawiali go twórcy głośnych inscenizacji: Martin Kušej, Michael Haneke czy Claus Guth. Tym tropem poszedł też Michał Znaniecki w swym krakowsko-hiszpańskim przedstawieniu.
Treliński nie wraca jednak do XVII wieku, pokazuje kwintesencję męskiej próżności i egoizmu – uniwersalną i odwieczną, a wysmakowane stroje Arkadiusa doskonale się do tego nadają. Don Giovanni jak paw rozpina ogon brokatowego ubioru, na widok kobiety grzebie nogą jak kogut i zdobi głowę czerwonym kapeluszem niczym ptasim grzebieniem.
Reżyser wyostrzył komediowy ton inscenizacji. Owszem, nad Don Giovannim od początku wisi widmo śmierci, ale on sam jest także pocieszny. To tylko zabawa w teatr, której czas ma odmierzać ogromna klepsydra. Wnosi ją służący Leporello, postać jak z commedii dell'arte, z wyrozumiałością znoszący psychiczne i fizyczne razy od losu.
Na scenie mniejszej niż warszawska widać precyzję roboty reżysera i scenografa (Boris Kudlička). Symbolika poprzedniej premiery zbytnio by raziła, więc Treliński dba, by nikt nie zastygał w efektownych pozach. Wnikliwie prowadzi postaci, wręcz dba o dobre aktorstwo. Wyrazisty wokalnie Mariusz Godlewski to Don Giovanni wyniosły, elegancki i żałosny zarazem. Rewelacyjnie wypadł młody Adam Palka jako żywiołowy Leporello, zabawny jest Masetto Remigiusza Łukomskiego. Zróżnicowane charaktery mają panie: Iwona Socha (Donna Anna), Irina Żytyńska (Zerlina) i najlepiej z nich śpiewająca Anna Bernacka (Donna Elwira).