Szekspirowskich Rzymian grają u Klaty aktorzy niemieccy, barbarzyńskich Gotów – Polacy. Ale to nie jest opowieść o polsko-niemieckich uwikłaniach. Raczej historia o ciężarze zbrodni wojennych. O wspomnieniu jednej rzezi, która zaraża państwo, społeczeństwo, rodzinę.

Spektakl zaczyna się od długiej, hipnotycznej sekwencji: powracający z 10-letniej wojny wódz Titus (Wolfgang Michalek) wnosi po kolei na pustą scenę 21 trumien z ciałami swoich synów, którzy zginęli w walce z Gotami. Kandydaci na cesarzy i zwykli żołnierze ustawiają je jako dekorację do kolejnej wojny, tym razem domowej. Najbardziej okrutna ze sztuk Szekspira, epatująca kilkunastoma morderstwami na oczach widzów, to relacja z zemsty gockiej królowej Tamory nad zwycięskim Titusem. Tamora (zmysłowa i zaskakująco dziewczęca Ewa Skibińska) odpłaci się Andronikusowi okaleczeniem jego ukochanej córki Lavinii, skazaniem na śmierć kolejnego syna, przymuszeniem wodza do odcięcia sobie prawej dłoni. A potem on – szalony i wściekły – weźmie rewanż na niej.

U Klaty celowo nie ma stężenia przemocy, zamiast tego jest rozładowanie napięcia. Groteska podmieniła przerażenie. Polscy Goci (Marcin Pempuś i Michał Majnicz) w pstrych kostiumach wyglądają bardziej na zanni, czyli dokazujących służących z komedii dell'arte, niż okrutników z horroru. Zderzenie Szekspirowskiego patosu ze zgrywą i parodią rodzi dysonans. Pewnie tak miało być, choć po fascynacji początkowymi scenami rósł we mnie opór wobec wybranej przez Klatę tonacji. Na szczęście analizowany na chłodno spektakl rośnie, rozumie się, po co ten ryzykowny zabieg był potrzebny. Pośród zgryw i konwulsji dociera do nas przypuszczenie, że to sam Tytus zabił swoich 21 synów za nieposłuszeństwo i defetyzm. I tak bohater zmienia się w szaleńca, wódz w zbrodniarza. System zjada swoje dzieci, żywi się niewinnymi i naiwnymi.

 

* * * *

Teatr Polski we Wrocławiu/Staatsschauspiel Dresden „Titus Andronicus",
na podstawie Williama Szekspira i Heinera Mullera:
reżyseria, opracowanie tekstu: Jan Klata