Wysoko cenię Jana Ołdakowskiego za to, że z gronem współpracowników stworzył jedną z najciekawszych placówek muzealnych w Polsce. Że Muzeum Powstania Warszawskiego stało się miejscem międzypokoleniowego dialogu. Tu przychodzi się z ciekawości, czasem z potrzeby serca, rzadko z obowiązku.
Otwartość na eksperyment zawsze jednak łączy się z ryzykiem, a często wiedzie na manowce. Tak jest już po raz kolejny ze spektaklem teatralnym mającym uświetnić rocznicę powstania warszawskiego.
Dyrektor Ołdakowski słusznie wyszedł z założenia, że nie powinna być to pompatyczna i nudna akademia „ku czci”, lecz żywa, czasem kontrowersyjna opowieść przygotowana przez młodych reżyserów. Z jednej skrajności zaczęto wszakże popadać w drugą, całkowicie odmienną.
Modne nazwisko twórcy nie jest bowiem wystarczającym gwarantem jakości produktu. Tegoroczna premiera „Kamienne niebo zamiast gwiazd” w Muzeum Powstania Warszawskiego jest tego najlepszym przykładem. Powstała naprędce sklecona opowieść, której wartość artystyczna jest niemal zerowa.
Spektakl ma w założeniu nawiązywać do powieści „Kamienne niebo” Jerzego Krzysztonia. Autor scenariusza Marcin Cecko i reżyser Krzysztof Garbaczewski postanowili zareagować na traumę współczesnych pokoleń, których myślenie o Warszawie nie może uwolnić się od jej tragicznej historii. Postanowili więc opowiedzieć o mieście śmierci nawiedzanym przez zombie.