Trudno nie docenić w lubelskim „Idiocie” pieczołowitości, z jaką reżyser podchodzi do dzieła autora. Babicki, realizując to przedstawienie, mógłby z pewnością powtórzyć za Dostojewskim: „Ideę powieści noszę w sobie od dawna i bardzo jestem do niej przywiązany”. W trzygodzinnym widowisku nie pomija właściwie żadnego wątku. Spektakl rozgrywa się niemal na pustej scenie i jest zrealizowany z rozmachem, jaki rzadko zdarza się dziś w teatrze.

Jeśli jednak miałbym wskazać w nim głównego bohatera, to z pewnością nie byłby nim książę Myszkin. Ten „człowiek idealny” – jak nazywał go Dostojewski – w interpretacji Szymona Sędrowskiego to postać obdarzona szlachetnością i naiwnością, ale przede wszystkim życiowy fajtłapa, który budzi powszechną wesołość, a często politowanie. Idealista o szlachetnych rysach, którego nikt nie traktuje poważnie. Jeśli wzbudza on zainteresowanie Jepanczyna, jego żony i córki, to przede wszystkim ze względu na nienaganne maniery. Ich stosunek do Myszkina wydaje się bardziej wyrazem współczucia niż fascynacji. Podobnie myśli o nim też Nastazja Filipowna (Monika Babicka).

Postacią pierwszoplanową w tej inscenizacji jest główny antagonista Myszkina – Rogożyn. W tym człowieku granym przez Krzysztofa Olchawę aż kłębi się od namiętności. Od początku nosi w sobie mroczną tajemnicę. Patrząc na niego, mamy wrażenie, że dla miłości zdolny jest do największych wyrzeczeń, nawet zbrodni. I kiedy trzeba, gotów iść na zatracenie.

W galerii bohaterów zwraca też uwagę Jerzy Rogalski. Grany przezeń generał Iwołgin to poruszająca postać człowieka naznaczonego piętnem samodestrukcji. Większość kobiet w lubelskim „Idiocie” potraktowana została bardzo współcześnie, ale w Nastazji Filipownej trudno doszukać się cech prawdziwej femme fatale.

Przedstawienie Babickiego to ciekawy przyczynek do dyskusji o czasach, w których łatwiej żyć Rogożynowi niż Myszkinowi. Czasach nie dla idiotów.