[b]RZ: Napisany w 1881 roku „Wróg ludu” od wielu lat jest nieobecny na polskich scenach. Dlaczego sięga po niego Teatr Telewizji?[/b]
Piotr Trzaskalski: Ponieważ to niebywale współczesny i wywrotowy utwór Ibsena. Jest atakiem na naszą rzeczywistość, sprzedajność polityków, ludzi biznesu. To traktat o niemoralności mediów, niemożności przebicia się przez nie prawdy. Postaci „Wroga ludu” można by z powodzeniem dopasować do konkretnych bohaterów naszej codzienności.
[b]To dlaczego pan tego nie zrobił?[/b]
Nie chciałem być dosłowny, odbierać urody obrazowi. I bez tego czytelna jest wymowa sztuki – gorącej, idealistycznej krucjaty przeciwko zakłamaniu, dwulicowości, merkantylizmowi, schlebianiu najniższym gustom. Wszystkiemu, co dokonuje się teraz nie tylko w życiu politycznym i społecznym, ale także w kulturze. Jak inne dziedziny życia uległa ona magii pieniądza i słupkom oglądalności, które stały się istotniejsze niż szukanie prawdy, niż kwestie etyczne. Bo rozważaniem, czy Bóg istnieje, czy nie, nie zajmuje się już od dawna. A bez tego nie ma sztuki, tylko katalogowanie wydarzeń. I nawet jeśli jest ono tak perfekcyjne jak w amerykańskim kinie i tak to tylko erzac. Polskie kino bezkrytycznie podąża tym tropem. Reżyserzy, poeci, pisarze jakby zgłupieli. Po nakręceniu jednej komedii romantycznej będącej komercyjnym sukcesem, kręcą kolejną taką samą, tak jak pisarze piszą taką samą książkę, i tak dalej... I cały czas pocieszają się, że na sprawy ważne przyjdzie czas.
[b]I wszystkich tych refleksji dostarczył panu doktor Stockmann walczący o ujawnienie, że w uzdrowiskowej wodzie znajdują się zabójcze dla kuracjuszy mikroby?[/b]