Szef MSZ Radosław Sikorski wyszedł z premiery wraz z rodziną po pół godzinie przedstawienia, być może dlatego że Władimir Sorokin nie napisał „Lodu" językiem dyplomatycznym.
„Pupka" to wyraz najdelikatniejszy w opowieści o sekcie Świetlistych, którzy zawieruszyli się wśród okropnych Ziemian i chcą uciec z naszego globu. Generalnie mocne słowa na „j", „p" i „k" opisują ludzi mylących miłość z seksoholizmem, uciekających w alkohol i narkotyki.
Być może ministrowi Sikorskiemu nie przypadł do gustu ostentacyjnie surowy styl narracji. Faktycznie: aktorzy nie wdzięczą się do widzów, podają tekst chwilami beznamiętnie, co może tworzyć wrażenie podobieństwa do słynnego radzieckiego gniota „Siedemnaście mgnień wiosny". Mylne. W przeciwieństwie do tamtych przygód Stirlitza „Lód" jest artystycznym hitem.
Bogomołow zyskał w Rosji sławę rebelianckimi spektaklami o piekle stalinizmu i kremlowskiej oligarchii zblatowanej z Cerkwią. W Teatrze Narodowym zdecydował się na oszczędną opowieść bez inscenizacyjnych popisów, ponieważ tekst Sorokina jest symfonią fejerwerków. Niepowtarzalnym połączeniem obsceniczności, wzruszającego piękna i delikatności. Właśnie wyeksponowaniu tej oryginalności służy narracja prowadzona na cichych tonach z użyciem mikroportów.
Tak jest we wstrząsającej opowieści prostytutki granej znakomicie przez Wiktorię Goredeckoją czy historii narkomana, w której – dzięki Dobromirowi Dymeckiemu – pojawia się paradoksalny komizm charakterystyczny dla całego spektaklu.