Dokonałam bardzo znaczących skrótów. Ta rola mnie zajęła, opłaca się grać własne emploi. Począwszy od reakcji ludzi przypadkowych, przez personel teatralny, który mówi o mnie "ona ma taki majestat, ona jest taka władcza" - każdy przyjmuje mój wybór bez zastrzeżeń. Dobry Pan Bóg nie stworzył mnie do roli sierotki Marysi. Natomiast jeżeli gram Szimenę i mówię do króla, żeby umilkł, bo teraz ja mam mówić, ludzie pod każdą szerokością geograficzną biją mi brawo. Elżbieta też jest królową z krwi i kości. Całkowicie panuje nad sytuacją, nad ludźmi, nad sobą. Jak rasowy polityk jest odziana w gorset wielkiego rozumu i samodyscypliny. Mimo ciężkiej choroby, potrafi zapanować nad bólem. Jeżeli rozkleja się wspominając ukochanego lorda Essexa, sama doprowadza się do porządku. Choć jest kobietą okaleczoną, nieszczęśliwą, potrafi śmiać się z własnych romansów. Po śmierci Marii Stuart ma wyrzuty sumienia, ja zaś do zagrania - dobry, ludzki tekst. Moja Elżbieta nie umiera w łóżku. Umiera stojąc, wczepiona w tron. Taka już jestem.
Czy grając na scenie despotki, jest pani despotyczna w teatrze?
Nie wszystkie moje bohaterki są despotyczne. Elżbieta Valois była niezwykle szlachetna. Z własnej szkatuły łożyła na rewolucję. Z tego powodu pana wspaniały kolega po piórze Marian Eile poświęcił mi okładkę w "Przekroju".
Ale jest pani despotyczna, czy nie?
Mam władczy charakter, ale to nie ma nic wspólnego z despotyzmem. Widzi mnie pan, jak siedzę na zydelku, poczciwie pochylona w pańską stronę i nie ma na mojej głowie żadnej korony. Nie ma cienia zarozumiałości na mojej twarzy. Przeciwnie, jest rzetelna aktorska trema.
Woli pani sama królować na scenie, czy też toczyć aktorskie pojedynki z partnerami?