To będzie święto dubstepu – wycieczka do korzeni gatunku, a zarazem możliwość posłuchania tego, co z niego wyrosło. Słuchacz powinien się cieszyć, gdyż przydarza mu się nie lada gratka. Niestety niejedna osoba się zirytuje faktem, że obie imprezy odbywają się w sobotnią noc. Trzeba zatem wybierać.
Doświadczenie przemawia na korzyść Kode9. Artysta jest w branży od początku lat 90., a więc w ciągu 20 lat ewolucji wyspiarskiej muzyki tanecznej nic nie uszło jego uwadze. Widział, jak gaśnie hałaśliwy rave i rodzi się supremacja gęsto synkopowanego jungle'u. Rozgrzewał się do wtóru garage, łapał oddech przy trip-hopie. Nie tylko tworzył, ale też promował innych we własnej, prestiżowej oficynie Hyperdub.
Gdy brał się do dubstepu, miał już na tyle obycia, by pozbawić go ram i zgrabnie ubrać w koncept. Wychodziła mu muzyka gęsta, katanoniczna („Memories of the Future"), ale też był w stanie przydać postapokaliptycznym wizjom trochę psychodelicznych barw (tegoroczny „Black Sun"). Szedł drogami tak osobistymi, że niektórzy odmawiają mu już nawet etykietki. Blogerzy ripostują – cóż z tego, że dałoby się bez Kode9 opowiedzieć dzieje dubstepu, skoro byłyby one wtedy nudne?
Z kolei Pearson Sound może przekonać publiczność świeżością właściwą młodemu pokoleniu. Choć przełamanych werbli i monstrualnych linii basowych nie brakuje, inspiracje sięgają za ocean – do amerykańskiej juke music i starej szkoły house. Granicą jest tutaj wyobraźnia Pearsona, który na luzie wraca do czasów, gdy dubstep stawiał pierwsze kroki, by gwałtownie skoczyć do ewidentnie postdubstepowych kombinacji.
Jego pozycja jest niezachwiana – ma własną audycję w Rinse FM (patrz Katy B), a po remiksy zgłaszali się do niego M.I.A, Jamie Woon czy Radiohead. Po występie w 1500 m2 warszawiacy wreszcie mogą przestać zazdrościć katowiczanom goszczącym niedawno tego twórcę na festiwalu Nowa Muzyka.