Trzeba mieć pomysł, by dobrze zatańczyć

Wieczór w Operze Narodowej słusznie nazwano „Kreacje”, choć nie wszystko w nim ma autentyczną wartość - pisze Jacek Marczyński

Publikacja: 14.05.2012 07:11

Pomysłodawcy premiery asekurują się podtytułem „Warsztaty" i nie jest to kokieteria zaczerpnięta z teatru. Sceny dramatyczne zamiast skończonego produktu coraz częściej oferują widzom próby otwarte, zwane też „work in progress", gdyż reżyser nie jest w stanie dokończyć pracy. Tu pod osąd publiczności oddają się w większości debiutanci. Być może nie są w pełni gotowi do choreograficznej samodzielności, ale chcą próbować.

Ta premiera napawa optymizmem. Po wielu latach marazmu polska choreografia rozwija się, zaczyna być sztuką żywą. Wystarczy porównać poziom tegorocznych „Kreacji" z pierwszymi warsztatami, na które Polski Balet Narodowy zaprosił publiczność trzy lata temu. Obecny spektakl firmuje aż dziewięć nazwisk. To nie warsztaty, ale normalne, trzyczęściowe widowisko złożone zarówno z miniatur, jak i z baletów, które dałoby się rozbudować w samodzielny spektakl.

Różnorodność ma oczywiście zalety i wady. Jest duet powielający wzory rozrywki serwowanej kiedyś PRL-owskiej publiczności w programach estradowo-telewizyjnych (specjalizowała się w niej Krystyna Mazurówna, obecna wyrocznia telewizyjnego tanecznego talent show). Ale mamy też mroczną choreografię Roberta Bondary „8m68", który rezygnując z fabuły, potrafi zafascynować widza urodą kompozycji obrazów scenicznych oraz ekspresją relacji między tancerzami.

Dla takich jak Robert Bondara warto organizować „Kreacje". Brał udział w pierwszej edycji, dziś jest artystą prowadzącym samodzielne życie twórcze, najbliższą premierę przygotowuje z zespołem Teatru Wielkiego w Wilnie. Rozwój innych następuje wolniej. Anna Hop po raz trzeci udowodniła w „Kreacjach" ogromną muzykalność i umiejętność tworzenia oryginalnej kompozycji z prostych ruchów. Ma też dar, który nie jest dany wszystkim: taniec sprawia jej radość, ale czy stać ją już na więcej niż obecny „Lab V", który jest kolejnym baletowym żartem jej autorstwa?

Dwa tegoroczne odkrycia to: Australijczyk Lachlan Phillips, od niedawna tancerz Polskiego Baletu Narodowego, który zadziwił dojrzałością choreograficznego debiutu „Ganz anders", inspirowanego niemieckim ekspresjonizmem. A także Barbara Bartnik, która w „Human Object" w niebanalny sposób wykorzystała muzykę Pink Floydów.

Polski Balet Narodowy, jak każdy zespół działający przy teatrze operowym, bazuje przede wszystkim na tanecznej klasyce. Ale jego tancerze nie chcą wyłącznie powielać znanych wzorów, w swych choreograficznych próbach szukają dla siebie innych inspiracji, czasami sami eksperymentują. Oto zaciera się granica między baletem instytucjonalnym a tanecznym offem, działającym w Polsce na obrzeżach oficjalnej kultury.

Po jednej i po drugiej stronie talentów nam nie brakuje. Potrzebny jest tylko wciąż pomysł, jak im wszystkim zapewnić warunki rozwoju, by zapału i chęci starczyło na coś więcej niż tylko udany debiut.

Pomysłodawcy premiery asekurują się podtytułem „Warsztaty" i nie jest to kokieteria zaczerpnięta z teatru. Sceny dramatyczne zamiast skończonego produktu coraz częściej oferują widzom próby otwarte, zwane też „work in progress", gdyż reżyser nie jest w stanie dokończyć pracy. Tu pod osąd publiczności oddają się w większości debiutanci. Być może nie są w pełni gotowi do choreograficznej samodzielności, ale chcą próbować.

Pozostało 83% artykułu
Taniec
Trzy nosy Pinokia. Premiera Polskiego Baletu Narodowego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Taniec
Taneczne święto Indii
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Taniec
Primabalerina z Teatru Bolszoj opuściła kraj. "Wstydzę się Rosji"