Conrad Drzewiecki - biografia

Conrad Drzewiecki, który zniknął, powrócił w pasjonującej książce - pisze Jacek Marczyński.

Publikacja: 11.06.2014 09:31

Conrad Drzewiecki w 1986 r., gdy porzucił Polski Teatr Tańca

Conrad Drzewiecki w 1986 r., gdy porzucił Polski Teatr Tańca

Foto: PAP/CAF

Częściowo sam jest winien, że o nim zapomnieliśmy. Conrad Drzewiecki – tancerz, choreograf, reżyser – porzucił wszystko pod koniec lat 80. i przez następne dwie dekady udzielał się rzadko. Było to tym bardziej dziwne, że wcześniej kipiał aktywnością. Bywały okresy, że niemal jednocześnie przygotowywał premierę w teatrze, kręcił film lub pracował nad programem telewizyjnym.

Lubił przekraczać granice, szokować publiczność. I był samoukiem, który nie skończył żadnej szkoły, bo wojna uniemożliwiła mu odbycie normalnej edukacji. Umiejętności taneczne zdobywał po prostu na scenie. Jakże musiał być utalentowany, skoro w 1956 r. bezapelacyjnie zwyciężył w konkursie w Vercelli, co zaowocowało angażem do La Scali, a następnie do Paryża.

Pięć lat spędzonych na Zachodzie okazało się dla niego przełomowych. Z rozmaitymi zespołami francuskimi zjeździł pół świata, a między występami zachłannie się uczył: techniki klasycznej, akrobatyki, tańca modern i jazzowego. A ponieważ należał do pokolenia, które nie wyobrażało sobie życia poza Polską, pewnego dnia wrócił.

Jego najważniejsze dziecko to Polski Teatr Tańca, który stworzył w Poznaniu w 1973 roku, właściwie na wariackich papierach. A jednak zespół trwa, kierowany obecnie przez Ewę Wycichowską, choć nadal w tej samej prowizorce jak 40 lat temu: bez własnej sceny i siedziby. Jemu to nie przeszkadzało, byle miał tych, którzy gotowi są rzucić się z nim w artystyczną przygodę.

Takich ludzi miał w Polskim Teatrze Tańca. Także w TVP, dzięki czemu mógł zrealizować wiele filmów, z legendarnymi dziś „Grami", nagrodzonymi Prix Italia, na czele. Był też pierwszym powojennym naszym choreografem, który pracował z renomowanymi zespołami zachodnimi. Podbijał świat „Krzesanym" i wieloma oryginalnymi baletami.

Z polskimi krytykami wiodło mu się gorzej, ci nie nadążali za jego poszukiwaniami. Oczekiwali prostych baletowych historyjek, on chciał tworzyć pełną symboli sztukę współczesną, nieunikającą trudnych tematów. W teatrze dramatycznym też nie miał najlepszej prasy, jego dynamiczne, oparte na ruchu inscenizacje wyprzedzały czas.

Czy dlatego w pewnym momencie spasował? Przyczyn było więcej. W stanie wojennym Polski Teatr Tańca wrócił z zagranicznego tournée w mocno przetrzebionym składzie i trzeba było go tworzyć niemal od nowa. Nie znajdował w sobie do tego wystarczającego zapału, nie chciał się poza tym powtarzać.

Dziennikarz i krytyk Stefan Drajewski zebrał teraz wszelkie przejawy artystycznej działalności Conrada Drzewieckiego: od poważnych premier po układy taneczne, jakie opracował dla filmowej komedii bigbitowej „Mocne uderzenie". Nie miał łatwego zadania, po programach realizowanych na żywo w latach 60. w TVP Poznań w archiwach nie został żaden ślad. Drajewski także je udokumentował.

Proszę się nie obawiać, ta książka nie jest dziełem sumiennego archiwisty. Z ogromu materiału wyłania się barwna, nietuzinkowa postać artysty, który nie bał się iść pod prąd, nie zważał na układy. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Już po pięćdziesiątce, gdy młody tancerz twierdził, że wymyślona przez Drzewieckiego ewolucja jest za trudna, on podrywał się z krzesła i wykonywał ją bez rozgrzewki.

Nie wiemy do końca, dlaczego wybrał artystyczną emeryturę. Autor biografii też tego jednoznacznie nie określa. To jedyna luka książki opowiadającej o tytułowym bohaterze, ale i o wielu wspaniałych, zapomnianych tancerzach, do których dotarł autor.

Częściowo sam jest winien, że o nim zapomnieliśmy. Conrad Drzewiecki – tancerz, choreograf, reżyser – porzucił wszystko pod koniec lat 80. i przez następne dwie dekady udzielał się rzadko. Było to tym bardziej dziwne, że wcześniej kipiał aktywnością. Bywały okresy, że niemal jednocześnie przygotowywał premierę w teatrze, kręcił film lub pracował nad programem telewizyjnym.

Lubił przekraczać granice, szokować publiczność. I był samoukiem, który nie skończył żadnej szkoły, bo wojna uniemożliwiła mu odbycie normalnej edukacji. Umiejętności taneczne zdobywał po prostu na scenie. Jakże musiał być utalentowany, skoro w 1956 r. bezapelacyjnie zwyciężył w konkursie w Vercelli, co zaowocowało angażem do La Scali, a następnie do Paryża.

Taniec
Trzy nosy Pinokia. Premiera Polskiego Baletu Narodowego
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Rhythm of the Dance – ogromne zainteresowanie i dodatkowe spektakle w Polsce
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Taniec
Taneczne święto Indii
Materiał Promocyjny
Wsparcie dla beneficjentów dotacji unijnych, w tym środków z KPO