Tragiczne wydarzenia w Osetii Południowej mogą zdecydować o losie prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego. Odejdzie czy zostanie u steru władzy: to będzie zależało od tego, czyj głos okaże się silniejszy, Rosji czy Stanów Zjednoczonych.
– Oceniam go bardzo pozytywnie. To wybitny polityk, który w znaczący sposób odcisnął swe piętno na historii Gruzji. Czasami popełniał błędy taktyczne, ale strategiczne decyzje podejmował słuszne – twierdzi Paweł Kowal, poseł PiS i były wiceszef MSZ. – Niewątpliwy patriota. Człowiek emocjonalny, zwracający uwagę na gesty i symbolikę, ale twardo stojący na ziemi – mówi Paweł Zalewski, poseł, były szef Sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. – Bardzo inteligentny, łatwo nawiązujący kontakt, świetnie władający angielskim i francuskim, ma prawdziwie światowy polor – mówi o nim poseł Tadeusz Iwiński (SLD).
Tyle polscy politycy dobrze znający gruzińskiego prezydenta. Jedno jest pewne: ostatnie wydarzenia postawiły go w centrum zainteresowania jeśli nie świata, to przynajmniej Europy. To on podjął decyzję, która okazała się dramatyczna dla Gruzji, dla Rosji i całego naszego regionu – zaatakowania w nocy z 7 na 8 sierpnia Cchinwali – stolicy separatystycznej Osetii Południowej.
Przeciwnicy Saakaszwilego lubią mu wypominać, że urodził się 21 grudnia, w tym samym dniu co Józef Stalin, którego – nawet, jeśli popierają integrację z Unią Europejską i chcą wejścia Gruzji do NATO – wielu jego rodaków szanuje, a nawet kocha. Zwolennicy gruzińskiego przywódcy o dacie jego urodzin mają inne zdanie. „Dzięki temu ma twardy charakter i jest bezwzględny wobec wrogów” – twierdzą.
Rosyjska „Niezawisimaja Gazeta” pisała, że ci, którzy chcieli użądlić Saakaszwilego, wypominali mu przeszłość jego dziadka, który w sowieckich czasach pracował w KGB. Podważali także jego gruzińskie pochodzenie, utrzymując, że jego przodkowie byli Ormianami.