– Nie boimy się, najwyżej jesteśmy zaniepokojeni, a to w tradycji perskiej dwie różne sprawy – mówi Hassan Lasdżerdi, szef anglojęzycznego dziennika „Tehran Times”. Jest pewien, że do ataku nie dojdzie: – Amerykanie nie znajdą pretekstu. Nie omamią świata takimi kłamstwami jak broń masowego rażenia w wypadku Iraku. Muszą też brać pod uwagę nasz potencjał, w ostatnich latach Iran bardzo się wzmocnił militarnie.
Na ulicach Teheranu amerykańskie groźby to jeden z głównych tematów rozmów. Swoje zdanie wyrażają także kobiety. Najbardziej buńczuczną opinię usłyszałem od Elhom Pahoni, studentki zarządzania w Kolegium Nauczycielskim. Nie mówi, jak prawie wszyscy, że Iran ma prawo do pokojowego programu nuklearnego i że zarzut, iż tak naprawdę chodzi o produkcję bomb atomowych, to amerykańska propaganda.
– Każdy kraj ma prawo do broni nuklearnej, a Amerykanie, którzy chcą je nam odebrać, myślą tylko o swoich interesach – uważa dziewczyna. Na głowie ma magna-e, obowiązkową na uczelniach czarną chustę zszytą pod szyją, jej ciało skrywa cienki czarny płaszczyk zwany z francuska manto. Ale spod niego wystają dżinsy.
Elhom Pahoni, która nigdy z Iranu nie wyjeżdżała, jest przekonana, że Ameryka chyli się ku upadkowi, zniszczy ją przemoc, niezadowolenie społeczne. I tak nie dałaby rady jej ojczyźnie.
Tymczasem sekretarz stanu USA Condoleezza Rice ogłosiła w czwartek nowe sankcje. Mają uderzyć w operacje finansowe banków Mellat, Melli, Saderat i innych firm związanych z irańską Gwardią Rewolucyjną, którą USA uważają za organizację terrorystyczną, mącącą w Iraku i Libanie. Powtórzyła też żądanie zerwania prac nad atomem.