Polska już od niemal czterech lat jest członkiem Unii. Można – i trzeba – oceniać następstwa akcesji, jednak należy pamiętać, że nastąpiła zmiana de facto nieodwracalna. Musimy się urządzić wewnątrz Unii – takiej, jaka ukształtowała się po przyjęciu traktatu reformującego.
Unia jest dziś czymś więcej niż sumą państw. Kraje członkowskie wzajemne uzależniły się od siebie w procesie podejmowania decyzji i w konsekwencji integracji gospodarek, ale w znacznej mierze także wskutek rosnących wpływów autonomicznej unijnej biurokracji. Z całą pewnością kraje Unii (choć w różnym stopniu) przekazały część swojej suwerenności na rzecz Unii jako całości. Unia nie jest już organizacją międzynarodową.
Niełatwo ocenić, w jakiej mierze Unia przyczyniła się do sukcesu gospodarczego skupionych w niej krajów, choć stereotypowe twierdzenia są w tym zakresie entuzjastyczne.
Wzrost gospodarczy krajów Unii do połowy lat 70. był rzeczywiście silny, choć odbiegał od dynamiki krajów Dalekiego Wschodu. Owoce tego wzrostu były dzielone względnie równomiernie. Gdy przyszedł kryzys w drugiej połowie lat 70., silne osłabienie wzrostu dotknęło także krajów Unii.
Dziś wpływ Unii na gospodarkę krajów członkowskich jest zasadniczo inny i większy. Generalnie przyjęte zostały zalecenia ekonomii neoliberalnej, choć trafne są też oceny, że nie jest to ewolucja konsekwentna. Jednak ustanowienie kryteriów Maastricht (niskie limity inflacji, długu publicznego oraz deficytu budżetowego) i twarde egzekwowanie centralnie określonych zasad wolnej konkurencji, a przed wszystkim wprowadzenie wspólnej waluty, to zmiany fundamentalne dużo ściślej integrujące unijne gospodarki.