Irlandzka lekcja

W kwestii aktów tak skomplikowanych jak traktat lizboński głosowanie powszechne nie jest racjonalną procedurą. Może lepiej zaufać przedstawicielom parlamentarnym, na których wszak wcześniej głosowaliśmy? – pisze prawnik i publicysta

Publikacja: 24.06.2008 01:29

Irlandzka lekcja

Foto: Rzeczpospolita, Mirosław Owczarek Mirosław Owczarek

Red

Z kryzysu spowodowanego negatywnym wynikiem referendum irlandzkiego różni ludzie wyciągają różne lekcje dla Unii Europejskiej. Oto kilka z nich, zapewne najbardziej popularnych.

Lekcja pierwsza: traktat lizboński był podstępem, który został w porę wykryty i udaremniony przez jedyne społeczeństwo w UE, któremu dano możliwość wypowiedzieć się na ten temat bezpośrednio. Podstęp polegać miał zaś na tym, że była to lekko tylko zamaskowana konstytucja UE, która poprzednio została odrzucana przez Francuzów i Holendrów.

Lekcja druga: irlandzka opinia publiczna nie wiedziała, nad czym głosuje, bo traktat jest dokumentem niezwykle złożonym, niejasnym nawet dla wielu prawników – a co dopiero dla prostych ludzi z ulicy. To po prostu jest materia nienadająca się do referendum. Wina leży zatem zarówno po stronie europejskich legislatorów, że wysmażyli tak niejasny dokument, jak i po stronie irlandzkich autorów konstytucji, iż taki wymóg zawarli w swej ustawie zasadniczej.

Lekcja trzecia: eurokraci chcieli zbyt szybko pchnąć Unię w kierunku bardziej pogłębionej integracji, na którą po prostu nie ma jeszcze wśród europejskich społeczeństw wystarczającego przyzwolenia. Należy zwolnić, przyhamować, skonsolidować Unię jako tradycyjnie rozumiany wolny rynek gospodarczy, dać sobie spokój z harmonizacją na szczeblu prawa (przykład: europejski nakaz aresztowania) czy polityki zagranicznej i odczekać, aż powstaną dogodne warunki społeczne do integrowania się także politycznego w Europie…

Jeśli się czegoś nie rozumie, to głosowanie „nie” wcale nie jest jedyną racjonalną reakcją. A tak właśnie stało się w Irlandii

Lekcja czwarta: błędem było reformowanie Unii od strony instytucjonalno-proceduralnej, należało zabrać się do reformy tzw. polityk: (a więc np. solidarności energetycznej), zamiast wymyślać nowe urzędy unijne.

Każda z tych lekcji zawiera racjonalne jądro, ale każda jest też na swój sposób fałszywa. Lekcja pierwsza, ta o traktacie lizbońskim jako zamaskowanej próbie wprowadzenia w życie konstytucji – to prawda, że liczne pomysły instytucjonalne zawarte wcześniej w traktacie konstytucyjnym zostały żywcem przejęte w lizbońskim. Ale zazwyczaj nie wzbudzały one specjalnych protestów. Tym, co ludzi denerwowało, była owa konstytucyjna ornamentyka, retoryka i frazeologia, która mogła sugerować tworzenie nowego superpaństwa europejskiego (preambuła, hymn, flaga itp.). Nic z tego nie przeszło do traktatu lizbońskiego, a pewne reformy instytucjonalne z pewnością nie składały się na żadną federację czy superpaństwo. I bardzo rzadko były kontestowane.

Lekcja druga: powszechna niewiedza na temat treści traktatu reformującego. To prawda dość uniwersalna, niestety, odnosząca się nie tylko do tego dokumentu. Przeciętny człowiek mało wie o szczegółach (a często i generalnych zasadach) rozmaitych aktów prawnych, które nim rządzą. Ilu tzw. zwykłych ludzi potrafi powiedzieć, na czym polega konstruktywne wotum nieufności zawarte w Konstytucji RP? Nie odbiera to jednak jej legitymacji społecznej.

UE jest niezmiernie złożonym organizmem, a zatem i jej „instrukcja obsługi” też musi skomplikowana. Jeśli się czegoś nie rozumie, to głosowanie „nie” wcale nie jest jedyną racjonalną reakcją. A tak właśnie chyba stało się w Irlandii: już po referendum ponad 20 procent głosujących „nie” tłumaczyło swój głos nieznajomością traktatu.

W samej rzeczy, w kwestii aktów tak skomplikowanych jak ten właśnie głosowanie powszechne wcale nie jest racjonalną procedurą. Może lepiej w takich przypadkach zaufać naszym przedstawicielom parlamentarnym, na których wszak wcześniej głosowaliśmy? Nie jest ta procedura zresztą – wbrew temu, co wielu uważa – w sposób oczywisty zawarta w Konstytucji Irlandii, ale wynika z niedawnego – i bardzo kontrowersyjnego – orzeczenia irlandzkiego Sądu Najwyższego, który uznał zmiany traktatowe UE za równoważne ze zmianami Konstytucji Irlandii. A zatem ten irlandzki pasztet został przygotowany nie tyle przez irlandzkich ojców (i matki) założycieli, ile przez hiperaktywnych sędziów tego kraju.

Lekcja trzecia: istotnie, traktat lizboński zawierał pewne elementy pogłębienia integracji, choć były to zmiany stopniowe i w sumie niewielkie: rozszerzenie głosowania większościowego na nowe sfery (ale pozostawienie najbardziej drażliwych sfer w domenie głosowania jednomyślnego), przyjęcie Karty praw podstawowych jako dokumentu o charakterze prawnym, a nie wyłącznie politycznym itp. Ale w żaden sposób nie można przypisać tym zmianom jakiejś tendencji federalistycznej, polegającej na uniformizacji ustrojowej państw członkowskich. Raczej była to próba popchnięcia nieco struktury wspólnotowej, na której opiera się cała Unia, tzn. polegającej na zachowaniu daleko idącej odmienności w sferze makro (ustrojowej) przy harmonizacji prawa i polityki na szczeblu mikro.

Smutny paradoks negatywnego wyniku referendum irlandzkiego polega na tym, że wydaje się on wyrazem protestu Irlandczyków nie wobec Unii jako takiej, ale wobec jej mało demokratycznego charakteru – a tenże traktat właśnie prowadził do pewnego udemokratycznienia Unii przez np. zwiększenie kompetencji Parlamentu Europejskiego, wzmocnienie instytucji inicjatywy powszechnej itp.

Lekcja czwarta: zamiast koncentrować się na reformach strukturalno-proceduralnych, zajmijmy się raczej treścią polityki unijnej – integracja powinna dotyczyć treści, a nie formy. Taką opinię wyraził niedawno Jan Rokita w blogu ugrupowania Polska XXI. Jest w tym sporo racji: w końcu chodzi o to, by Unia przynosiła owoce, dla których została powołana, a nie by satysfakcjonowała prawników i biurokratów. Ale jednocześnie przeciwstawienie instytucji i treści polityki jest złudne. Złe procedury, nieefektywne instytucje utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają dobrą politykę. To trochę tak jakby ktoś się upierał, żeby zamiast reformować służbę zdrowia, zajmować się tym, jak lepiej leczyć ludzi.

Jak widać, żadna z czterech lekcji wyciąganych zazwyczaj w publicystyce po Irlandii nie ostaje się tak naprawdę krytycznej refleksji, choć każda zawiera źdźbło prawdy. Natomiast w moim przekonaniu najważniejsza lekcja jest najrzadziej przytaczana.

Referendum irlandzkie (a wcześniej referenda francuskie i holenderskie) pokazało, jak absurdalna jest procedura zmiany traktatowej w Unii oparta na jednomyślności. Coś, co wydawało się dobrym pomysłem w ugrupowaniu sześciu państw, jest ponurym żartem w organizacji składającej się z 27, dość różnorodnych państw. Kontynuowanie tego wymogu w całkowicie odmienionej Unii jest nonsensem.Jeśli ktoś zarzuci tej opinii hipokryzję (zamiast uznać wyniki ustalonej procedury, postuluję zmiany procedury, gdy wynik mi się nie podoba), niech zastanowi się nad faktem, że Unia Europejska jest absolutnym wyjątkiem wśród organizacji międzynarodowych pod tym względem. W żadnej innej – wliczając ONZ – zmiana statutu organizacji nie wymaga jednomyślności państw członkowskich.

Fakt, że przed 50 z górą laty traktat rzymski powołujący do życia Europejską Wspólnotę Gospodarczą i Europejską Wspólnotę Węgla i Stali przyjął zasadę consensusu dla zmian traktatowych, wynikał stąd, że motorem owego projektu integracyjnego była zgoda między Francją a Niemcami, kraje Beneluksu i Włochy zaś były w tym projekcie trochę na okrasę. Kontynuowanie tej historycznie uwarunkowanej i specyficznej zasady proceduralnej w kompletnie odmiennej konstelacji jest nonsensem.

Powie ktoś: nie czas na refleksję nad zmianą reguł gry w czasie gry. Nieprawda. Nie ma lepszego momentu niż teraz. Nawet jeśli zmiany metody zmian traktatów wejdą w życie długo po przyjęciu jakiejś nowej wersji traktatu lizbońskiego. Bo – i to jest nieunikniony paradoks – odejście od jednomyślności wymagać będzie uprzedniej jednomyślnej zgody państw członkowskich.

Autor jest profesorem Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego we Florencji i profesorem Centrum Europejskiego UW

Z kryzysu spowodowanego negatywnym wynikiem referendum irlandzkiego różni ludzie wyciągają różne lekcje dla Unii Europejskiej. Oto kilka z nich, zapewne najbardziej popularnych.

Lekcja pierwsza: traktat lizboński był podstępem, który został w porę wykryty i udaremniony przez jedyne społeczeństwo w UE, któremu dano możliwość wypowiedzieć się na ten temat bezpośrednio. Podstęp polegać miał zaś na tym, że była to lekko tylko zamaskowana konstytucja UE, która poprzednio została odrzucana przez Francuzów i Holendrów.

Pozostało 93% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021