Z kryzysu spowodowanego negatywnym wynikiem referendum irlandzkiego różni ludzie wyciągają różne lekcje dla Unii Europejskiej. Oto kilka z nich, zapewne najbardziej popularnych.
Lekcja pierwsza: traktat lizboński był podstępem, który został w porę wykryty i udaremniony przez jedyne społeczeństwo w UE, któremu dano możliwość wypowiedzieć się na ten temat bezpośrednio. Podstęp polegać miał zaś na tym, że była to lekko tylko zamaskowana konstytucja UE, która poprzednio została odrzucana przez Francuzów i Holendrów.
Lekcja druga: irlandzka opinia publiczna nie wiedziała, nad czym głosuje, bo traktat jest dokumentem niezwykle złożonym, niejasnym nawet dla wielu prawników – a co dopiero dla prostych ludzi z ulicy. To po prostu jest materia nienadająca się do referendum. Wina leży zatem zarówno po stronie europejskich legislatorów, że wysmażyli tak niejasny dokument, jak i po stronie irlandzkich autorów konstytucji, iż taki wymóg zawarli w swej ustawie zasadniczej.
Lekcja trzecia: eurokraci chcieli zbyt szybko pchnąć Unię w kierunku bardziej pogłębionej integracji, na którą po prostu nie ma jeszcze wśród europejskich społeczeństw wystarczającego przyzwolenia. Należy zwolnić, przyhamować, skonsolidować Unię jako tradycyjnie rozumiany wolny rynek gospodarczy, dać sobie spokój z harmonizacją na szczeblu prawa (przykład: europejski nakaz aresztowania) czy polityki zagranicznej i odczekać, aż powstaną dogodne warunki społeczne do integrowania się także politycznego w Europie…
Jeśli się czegoś nie rozumie, to głosowanie „nie” wcale nie jest jedyną racjonalną reakcją. A tak właśnie stało się w Irlandii