Simon Burns, deputowany odpowiedzialny za dyscyplinę partyjną torysów, bożonarodzeniowe wakacje parlamentarne spędził w stanie New Hampshire, prowadząc kampanię na rzecz Hillary Clinton. – Teraz poseł Burns uczestniczy w jej kampanii na rzecz Baracka Obamy – mówi jego asystent Joe Moor.
Nie tylko Burns wyłamuje się z partyjnych szeregów. Obamę popiera Alan Duncan, minister handlu w gabinecie cieni, a niedawno sensację wzbudził artykuł „Daily Telegraph”, w którym burmistrz Londynu, konserwatysta Boris Johnson tłumaczył, dlaczego kandydat demokratów zasługuje na zwycięstwo. Brytyjscy konserwatyści i amerykańscy republikanie to partie siostrzane. Naturalne wydawałoby się poparcie przez nich Johna McCaina. Nie są jednak jednomyślni.
Zdaniem Iaina Dale’a, członka partii, konserwatywnego publicysty, Obamę prywatnie popiera nawet połowa torysów, choć publicznie zdradzają to tylko ci, którzy nie muszą się obawiać o pozycję w partii. Konserwatystów, którzy w nieoficjalnych rozmowach wyrażają uznanie dla duetu John McCain – Sarah Palin, można policzyć na palcach jednej ręki.
[wyimek]Konserwatyści powinni popierać Johna McCaina. Nie są jednak jednomyślni [/wyimek]
–Obama jest utalentowany, daje nadzieję na odrodzenie kraju, w oczach nas wszystkich, najwspanialszego na świecie – mówi Johnson, znany z wygłaszania poglądów niezgodnych z linią partii. – To wystarczające powody, by pragnąć zwycięstwa Obamy, ale jest jeszcze jedna, oczywista przyczyna – jego rasa – dodaje. Słowa te dziwią w ustach polityka uważanego do niedawna za rasistę. Kilka lat temu Johnson wywołał skandal, określając mieszkańców Afryki niezwykle obraźliwym epitetem „piccaninnies” (czarnuszki).