– Znajdowaliśmy się w pracowni komputerowej, gdy usłyszeliśmy strzały. Nauczycielka otworzyła drzwi i szybko je zamknęła. Po jakimś czasie pod eskortą policjantów przeszliśmy do pływalni. Byliśmy uratowani – opowiadał jeden z uczniów, świadków wydarzeń w szkole w Winnenden pod Stuttgartem. Inny relacjonował, jak jego koleżanka wyskoczyła z okna, łamiąc sobie żebra.
Wszystko trwało kilka minut, po 9.30 rano. Ubrany na czarno Kretschmer wkroczył do szkoły uzbrojony w pistolet Beretta i cały arsenał amunicji. Z zimną krwią zastrzelił dziesięcioro uczniów oraz troje nauczycieli w dwóch klasach. Potem uciekł.
Zmusił kierowcę przypadkowo zatrzymanego samochodu, aby zawiózł go do centrum. Tam sam zasiadł za kierownicą i, zanim ruszył w dalszą drogę, zastrzelił przypadkową osobę.
Policja była już w tym czasie w szkole. Rozpoczęła gorączkowe poszukiwanie sprawcy. Udało się go osaczyć w miejscu położonym 40 km od szkoły. Tam również zastrzelił dwie osoby, a w walce z policją ciężko ranił dwóch policjantów. Wreszcie sam zginął w czasie wymiany ognia.
– To był zwykły, spokojny, niczym się niewyróżniający chłopak – mówiła wczoraj w telewizji zapłakana sąsiadka. Znała go od dziecka. Tim pochodził z zamożnej rodziny. Ojciec ma własną firmę i jest kolekcjonerem nowoczesnej broni. W domu znajdowało się jej 18 sztuk. Tim wiedział, jak się nią posługiwać. Nie wiadomo, dlaczego zdecydował się na taki krok. Półtora roku wcześniej skończył szkołę z przeciętnymi ocenami. Zatrudnił się jako praktykant w jednej z firm.