Sadika Weingärtner pochodzi z Afganistanu. Karierę zrobiła w firmie Siemens. Została jednym ze świetnie opłacanych menedżerów koncernu. Uważała jednak, że jest ofiarą mobbingu i wysłała do szefa mejla następującej treści: „Potwierdzam panu dzisiaj pisemnie, że żaden Żyd nie doświadczył w tym kraju takich cierpień duchowych jak ja”. W odpowiedzi otrzymała wymówienie za „bagatelizowanie Holokaustu”.
– Koncern nie może zatrudniać pracownika z takimi przekonaniami – oświadczył Thomas Fries, adwokat Siemensa. Sadika Weingärtner udowadnia, że zwolnienie jej z pracy to najlepszy dowód na mobbing i domaga się 2 mln euro odszkodowania oraz odprawy. Jest to najwyższa suma, jakiej żądano kiedykolwiek w Niemczech w tego rodzaju procesie.
Sprawa ma także drugie dno. Chodzi o to, czy Niemcy mają prawo oczekiwać od imigrantów, zwłaszcza z krajów muzułmańskich, takiego samego stopnia poprawności politycznej, jaki obowiązuje rodowitych mieszkańców kraju odpowiedzialnego za Holokaust.
– Zmusza nas do tego niemiecka historia – odpowiada Cem Özdemir, szef partii Zielonych pochodzenia tureckiego. Uważa, że imigrantom powinno towarzyszyć takie samo poczucie odpowiedzialności za historię Trzeciej Rzeszy jak Niemcom. Podobnie myśli Armin Laschet (CDU), minister ds. integracji Nadrenii Północnej-Westfalii. Domagają się od wszystkich „szczególnej wrażliwości na przejawy antysemityzmu”.
Rzeczywistość jest jednak nieco inna. Z badań opublikowanych w ostatnim wydaniu tygodnika „Die Zeit” wynika, że większość (53 proc.) społeczności tureckiej w Niemczech jest zdania, że Niemcy powinni mniej zajmować się prześladowaniem Żydów, a więcej uwagi poświęcić polityce Izraela wobec Palestyńczyków. Przy tym dwie trzecie spośród ponad trzymilionowej rzeszy mieszkających w Niemczech Turków przyznaje, że o Holokauście nie wie nic lub prawie nic.