Owszem, PiS ma doświadczenia, jeśli chodzi o kreślenie wizerunku „Polski w ruinie” po rządach Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. W 2015 r. to wpadające w ucho hasło pomogło PiS wygrać wybory, a potem szybko okazało się, że ta ruina musiała mieć całkiem solidne fundamenty, skoro w ciągu kilku miesięcy dało się wygospodarować dziesiątki miliardów złotych na wdrożenie programu 500+. Dziś PiS również przekonuje, że zmierza po władzę, by rządzić na ruinach i zgliszczach – ale dobrze by było, aby kwestie obronności i bezpieczeństwa wyłączać jednak poza nawias tej narracji. Niestety, mówiąc, że „dzisiaj Polska ciągle nie jest przygotowana do konfliktu zbrojnego” oraz „niestety ten konflikt zbrojny jest bardzo prawdopodobny, tym bardziej prawdopodobny, im bardziej nie jesteśmy do tego przygotowani” Kaczyński postanowił postąpić inaczej.
Kwestionowanie gotowości Polski do odparcia agresji powinno być czerwoną linią, której się nie przekracza
Nie chodzi o to, by PiS prześcigał się z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem w zapewnieniach, że Polska jest silna, zwarta i gotowa. Już raz w historii przekonaliśmy się, że takie zaklinanie rzeczywistości może poprawić humor w czasie pokoju, ale wszystkie braki zostają brutalnie obnażone w czasie wojny. Są sprawy, o które należy się głośno dopominać – jak choćby zwiększanie potencjału w zakresie zwalczania dronów, odtworzenie obrony cywilnej, zwiększanie produkcji amunicji. PiS nie musi też się zgadzać z kierunkiem modernizacji sił zbrojnych. Ba, może nawet uważać, że na armię należy wydawać 6–7 proc. PKB (choć tajemnicą pozostaje to, skąd wziąć dodatkowe 80 mld zł, gdy na jednym oddechu mówi się o tragicznym stanie finansów państwa i tak poważnym wzroście wydatków na armię). Ale czerwoną linią powinno być kwestionowanie gotowości Polski do odparcia agresji.
Wydatki na obronność w państwach NATO
Trzy powody, dlaczego Jarosław Kaczyński nie powinien kwestionować gotowości Polski do obrony. I podcinanie gałęzi, na której siedzi prezes PiS
Słowa, że Polska nie jest gotowa na konflikt – ergo, jeśli zostaniemy zaatakowani, to marny nasz los – nie powinny paść z ust lidera opozycji z trzech powodów. Po pierwsze: dlatego, że to może wspierać narracje szerzone w przestrzeni publicznej przez Moskwę i jej popleczników. Rosja robi przecież wiele, aby przestraszyć Zachód wizją konfliktu zbrojnego i skłonić do ustępstw w sprawie Ukrainy – i im bardziej zachodnie społeczeństwa wierzą, że Rosja jest silna, a one słabe, tym większą presję będą wywierać na rządzących, by z Moskwą się układać, zamiast ją drażnić. A to narracja fałszywa – Rosja postawiła wiele na armię, ale od ponad trzech lat nie jest w stanie złamać ukraińskiego oporu. Na Rosję trzeba uważać – ale nie należy się jej bać, zwłaszcza, gdy należy się do najsilniejszego sojuszu wojskowego na świecie.
Czytaj więcej
My nie chcemy wojny, ale wojny można uniknąć tylko wtedy, jeśli nasze siły będą odstraszające - m...