Eurodeputowani przyznali sobie wczoraj dodatkowe 13,3 mln euro, które mają być wydane na zwiększenie puli asystenckiej o 1,5 tys. euro na biuro każdego z 736 eurodeputowanych. Niezależnie od tego zostanie zatrudnionych dodatkowo 150 pracowników PE. Tę decyzję muszą jeszcze zaakceptować dwie inne unijne instytucje: Komisja i Rada, czyli ministrowie finansów 27 państw UE. Po podwyżce budżet PE będzie wynosił 1,6 mld euro.

Uzasadnieniem jest wejście w życie traktatu lizbońskiego, który zwiększa kompetencje Parlamentu. Tej kontrowersyjnej w czasie kryzysu podwyżki bronił przewodniczący PE. – Odpowiadamy za całe ustawodawstwo UE, czyli ponad 60 proc. wszystkich ustaw, które są w poszczególnych krajach członkowskich. To kolosalna odpowiedzialność. Nadmierne oszczędności czy oszczędzanie pieniędzy na ważne decyzje może mieć skutek wprost przeciwny. Uważam, że od czasu do czasu takie decyzje trzeba podejmować – mówił pod koniec stycznia Jerzy Buzek, co wczoraj przekazała PAP.

Eurodeputowani powinni być zaznajomieni z problemami finansowymi UE, bo kilka miesięcy temu powołali nadzwyczajną komisję parlamentarną. Nie mieli jednak oporów, by zaproponować podwyżkę dla siebie: opowiedziały się za nią wszystkie grupy. Niektórzy dostrzegają jednak, że brak przejrzystości finansowej w PE może skutkować spadkiem zaufania do tej instytucji.

W przygotowanym właśnie raporcie na temat wydatków PE belgijski eurodeputowany Partii Zielonych Bart Staes apeluje o jasność rozliczeń. Przywołuje przypadki fundowania wyjazdów narciarskich dla rodzin wysokich rangą urzędników. Zauważa też, że część zakupów w PE nie jest poprzedzona procedurami przetargowymi. Za pozytywną należy natomiast uznać ubiegłoroczną zmianę statusu asystentów, która powoduje, że są oni teraz wynagradzani centralnie, a nie przez europosłów. To wyeliminowało naganne sytuacje, gdy niektórzy eurodeputowani płacili swoim asystentom mniej niż na papierze, a różnicę brali dla siebie.