Kiedy w maju 2011 r. Narodowa Partia Szkocji (SNP) wygrała lokalne wybory, zapewniając sobie absolutną większość w szkockim parlamencie, obiecała, że w drugiej połowie kadencji (do maja 2015 r.) przeprowadzi referendum w sprawie przyszłości regionu.
Szkoci mieliby do wyboru pełną suwerenność bądź pozostanie w ramach Zjednoczonego Królestwa, ale z większą autonomią w polityce fiskalnej i wydatkach. Nacjonaliści nie podali daty, ale widać, że chcą odwlec referendum do 2014 r., by skorzystać na planowanych wówczas w Szkocji wielkich imprezach: igrzyskach Wspólnoty Narodów w Glasgow i obchodach 700. rocznicy bitwy pod Bannockburn, w której Szkoci pobili wojska Anglii.
– Skoro Alex Salmond (szkocki premier i lider SNP – red.) chce referendum w sprawie niepodległości, po co czekać do roku 2014 – stwierdził wczoraj w telewizji Sky News premier David Cameron. Dzień wcześniej w wywiadzie dla telewizji BBC powtórzył, że stanowczo sprzeciwia się secesji, ale skoro plebiscyt ma się odbyć, powinno to nastąpić jak najszybciej, bo „niepewność wokół tej kwestii szkodzi Szkocji i jej gospodarce". – Szkoci tak naprawdę nie wiedzą, kiedy to pytanie zostanie im zadane, jak będzie brzmiało i kto je postawi – mówił premier.
Dodał, „że Szkoci w głębi ducha nie chcą całkowitej secesji od Zjednoczonego Królestwa". Słowa Camerona oburzyły Nicolę Sturgeona, szkockiego wicepremiera i ważną osobistość w SNP. Oskarżył Londyn o „próby ingerowania w szkocką demokrację". – O kalendarzu referendum powinni zdecydować sami Szkoci – oznajmił. Z przeprowadzonego w grudniu zeszłego roku sondażu wynika, że 57 proc. Szkotów jest przeciwnych secesji, a popiera ją 38 proc., o 3 punkty procentowe więcej niż w sierpniu.
Brytyjski komentator polityczny Robin Pettit podkreśla, że Szkocję i Wielką Brytanię łączą niezwykle silne więzy gospodarcze. Gdyby Szkoci odpowiedzieli w referendum „tak", mógłby powstać np. spór o to, kto będzie wydobywał ropę na Morzu Północnym. – Nie sądzę jednak, by opowiedzieli się za niepodległością – mówi „Rz" Pettit.