Jeszcze do niedawna wydawało się, że pozycja Micheila Saakaszwilego jest niezachwiana. Nie ma szans na 96 proc. głosów, jakie uzyskał po rewolucji róż w 2004 r., ale z pewnością może liczyć na to, że nikt jego władzy skutecznie nie podważy. Usiłuje to jednak uczynić Bidzina Iwaniszwili, jego były sojusznik. Iwaniszwili jest pewny zwycięstwa w jesiennych wyborach parlamentarnych. Nie mówi: „jeśli dojdziemy do władzy", ale „kiedy zdobędziemy władzę".
Nie oznacza to oczywiście, że wcześniej Saakaszwili nie miał przeciwników. Ale gruzińska opozycja była dość słaba, a władze umiały się z nią skutecznie rozprawić. Masowe protesty w 2007 r. zakończyły się rozpędzeniem demonstracji. Wojna z Rosją w 2008 r. też jej nie osłabiła. Pozycja szefa państwa jest w Gruzji mocna – premier jest tylko wykonawcą jego poleceń, podobnie jak ministrowie – i Saakaszwili umiał z niej korzystać.
Jednak Iwaniszwili ma ogromny atut – pieniądze. Tygodnik „Forbes" szacuje jego aktywa na ponad 6 miliardów dolarów. Wystarczy zarówno na to, by zapewnić sprawne funkcjonowanie jego ugrupowania Gruzińskie Marzenie, jak i na kampanię wyborczą – najbliższą parlamentarną w październiku, a także następną, prezydencką w 2013 r.
Miliony na reformy
Przywódca Gruzińskiego Marzenia dorobił się fortuny w Rosji. Dlatego wielu jego rodaków zadaje pytanie, czy rzuca on wyzwanie Saakaszwilemu, by skuteczniej bronić w Gruzji interesów Kremla.
– Ktoś, kto ma sześć miliardów dolarów, mógłby sobie spokojnie żyć i o nic się nie martwić. Ale Iwaniszwili nie może pozostawać obojętny na losy kraju, który zmierza w złym kierunku. Saakaszwili zdradził ideały rewolucji róż, a udział Iwaniszwilego w niej był ogromny. Na wdrażanie reform wydał 700 milionów dolarów – przekonuje w rozmowie z „Rz" Tedo Japaridze, były sekretarz gruzińskiej Rady Bezpieczeństwa, obecnie doradca Iwaniszwilego.