Rząd w Madrycie próbuje przekonać rynki, że Hiszpania sama się reformuje i sama się finansuje. Wczoraj po południu przedstawił projekt budżetu na 2013 rok, a w nim m.in. likwidację ulg podatkowych, nowe rodzaje podatków, wydłużenie wieku emerytalnego, dalsze zamrożenie pensji urzędników. Cięcia budżetowe dotkną kulturę, zmniejszą się wydatki na infrastrukturę, ograniczeniu ulegnie administracja publiczna. W sumie oszczędności mają w 2013 r. wynieść 40 mld euro.
Jednak powszechnie się uważa, że Hiszpania będzie musiała poprosić o pomoc z zewnątrz i rentowność jej obligacji rośnie. – Na razie nie jestem w stanie powiedzieć, czy poprosimy o pomoc – stwierdził premier Mariano Rajoy w wywiadzie dla „Wall Street Journal". Zapewniał jednak, że jeśli koszty obsługi długu okażą się zbyt wysokie, to ze stuprocentową pewnością Hiszpania wystąpi o pożyczkę.
Rynki są już zniecierpliwione tym niezdecydowaniem premiera. Francuski dziennik „Le Monde" pisze wręcz, że Mariano Rajoy to typowy Galicyjczyk. O mieszkańcach tego regionu w Hiszpanii mówią, że jak są na schodach, to nie wiadomo, czy wchodzą, czy schodzą. I tak Rajoy, który przez kilka miesięcy apelował o umożliwienie Europejskiemu Bankowi Centralnemu bezpośredniego skupowania obligacji rządowych, teraz nie zamierza z tego skorzystać. Prezes Mario Draghi ogłosił 6 września, że EBC gotów jest bez ograniczeń skupować obligacje rządowe krajów strefy euro, aby zahamować wzrost ich rentowności i umożliwić finansowanie po niższych kosztach. Wtedy na rynkach zapanowała euforia, ale dziś widać, że sprawdziły się obawy niektórych ekspertów. Program EBC zakłada bowiem, że skup obligacji będzie powiązany ze szczegółowym programem reform dla danego kraju. To, co miało być siłą programu – gwarancja, że za pomocą pójdą reformy – okazało się na razie jego słabością. Rajoy nie chce poddawać się programowi narzuconemu z zewnątrz.
Hiszpania usiłuje też szybko rozwiązać problem dokapitalizowania banków. Dziś zewnętrzni audytorzy mają ogłosić, ile faktycznie pieniędzy potrzebują. Nieoficjalne szacunki mówią, że około 60 mld euro. Na razie Hiszpania ma obiecane do 100 mld euro pożyczki od strefy euro, ale te pieniądze powiększą deficyt i dług rządu, czyli zaszkodzą finansom publicznym. Sposobem na przerwanie tego zaklętego kręgu miała być unia bankowa. Najpierw wspólny nadzór nad instytucjami finansowymi w strefie euro, a potem wspólne pieniądze na ich ratowanie. Czyli np. hiszpański bank jest nadzorowany z Frankfurtu, decyzje o tym, jak go ratować zapadają na poziomie europejskim i ze wspólnego funduszu ratunkowego strefy euro ESM płyną pieniądze do Hiszpanii.
Jednak te wstępne ustalenia ze szczytu przywódców UE w czerwcu już się sypią. Co prawda Komisja Europejska przedstawiła projekt szybkiego wdrożenia pierwszego etapu – nadzoru bankowego, ale już trzy kraje podają w wątpliwość cały projekt. – ESM może wziąć bezpośrednią odpowiedzialność za problemy, które wynikną już w okresie istnienia nowego nadzoru. Jednak za odziedziczone aktywa powinny być odpowiedzialne krajowe instytucje – brzmi fragment oświadczenia ministrów finansów Niemiec, Holandii i Finlandii.