– Teraz jesteście szczęśliwi? Chavez nie żyje! Macie, czego chcieliście – krzyczeli zwolennicy prezydenta do studentów, którzy od wielu tygodni protestowali w centrum Caracas, domagając się informacji o stanie zdrowia szefa państwa. Zaledwie parę przecznic dalej, przed wojskowym szpitalem, zebrały się dziesiątki tysięcy ludzi, by opłakiwać el comandante. W tym samym czasie Wenezuelczycy, których Chavez przegnał z kraju, tańczyli z radości.
Reakcje na jego śmierć są równie skrajne, jak ocena 14-letnich rządów. Pewne jest natomiast, że po tygodniu żałoby, w Wenezueli musi się zacząć kampania wyborcza, bo głosowanie zgodnie z zapisami konstytucji ma być rozpisane 30 dni od śmierci prezydenta. A to oznacza, że podziały mogą się jeszcze pogłębić.
Informacje o śmierci Hugo Chaveza przekazał namaszczony na jego następcę wiceprezydent Nicolás Maduro. Ze łzami w oczach i łamiącym się głosem obwieścił „najtrudniejszą i najbardziej tragiczną dla narodu wiadomość". Chavez zmarł we wtorek nad ranem. Po półtora roku przegrał walkę z nowotworem.
Na razie spekulacji o przyszłości Wenezueli bez Chaveza jest niewiele, a te które są, wcale nie są dobre. Już grudniowy wyjazd prezydenta na leczenie na Kubę, niedługo po wygranych trzeci raz z rzędu wyborach, postawił pod znakiem zapytania jego „boliwariańską rewolucję", ruch którego celem jest zastąpienie kapitalizmu systemem określanym jako socjalizm XXI w.
Gdy prezydent był w szpitalu, tysiące ludzi wychodziły na ulice. Jedni, by okazać mu lojalność, inni żądając jego ustąpienia lub przynajmniej jednoznacznych informacji co dalej z państwem i jego finansami. Sytuację zaogniła niedawna dewaluacja wenezuelskiego bolivara w stosunku do dolara o 32 proc. Dewaluacja, którą przeprowadzono dzień po tym, jak rząd zapewniał, że jej nie będzie.