I nie próbują się z II wojny śmiać?
Swego czasu dyskusję wywołał film Agnieszki Holland „Europa, Europa". Pokazywał losy niemieckiego Żyda, Salomona Perela – postać autentyczną – który został omyłkowo wzięty za wzorcowy egzemplarz Aryjczyka i wcielony do niemieckiej armii. W ten sposób Perel zakpił z tego całego przemysłu produkowania nadludzi w III Rzeszy. Film rokował doskonale, ale niemiecki producent zląkł się, że kpina z hitlerowskich Niemiec jest zbyt dobitna. Zresztą Rosjanie, drugie wielkie imperium tej wojny, także nie są skłonni śmiać się z siebie. Komedii wojennych, w których postacią wykpiwaną byłby żołnierz radziecki, także nie ma.
My potrafiliśmy śmiać się z siebie...
U nas było inaczej, byliśmy przygnieceni traumą, ale kiedy minął czas żałoby, filmowcy zrozumieli, że wobec wojny trzeba się zdystansować, bo inaczej zwariujemy. Takie stanowisko reprezentował Andrzej Munk. W „Eroice" pokazał warszawskiego cwaniaka „Dzidziusia" – w tej roli wystąpił Edward Dziewoński – który biega po placu wielkiej, niewyobrażalnie krwawej bitwy, jest nieustannie pijany i załatwia swoje drobne, szemrane interesy, a wielka wojna w ogóle go nie obchodzi. „Jak rozpętałam II wojnę światową" Tadeusza Chmielewskiego to także próba zdystansowania się wobec mitu dzielnego polskiego żołnierza. W tej komedii jest on nie tyle dzielny, ile sprytny. Jest takim Forrestem Gumpem, bo tylko od czasu do czasu trafiają mu się korzystne wydarzenia, które on umie obrócić na swoją korzyść.
Anglicy czy Amerykanie też śmieją się z wojen.
Dobrym przykładem jest serial „Allo, allo", rozgrywający się w czasie II wojny we Francji. Całą konspirację zamknięto tu w jakimś lokalu. Dowcipy są tu może nie najwyższego lotu, ale każdej stronie obrywa się równo. Niektóre narody rzeczywiście potrafią z tematu wojny zrobić feerię humoru. >A14