Unijny prymat polityki nad matematyką

W Parlamencie Europejskim za rok nastąpi drobna korekta geograficznego przydziału mandatów. Francuzi protestują, ale na większą reformę się zdecydowanie nie zanosi

Publikacja: 18.03.2013 20:37

Unijny prymat polityki nad matematyką

Foto: Fotorzepa, Robert Gardzin?ski Robert Gardzin?ski

Gdyby dosłownie rozumieć demokrację w Parlamencie Europejskim, powinno być 200 eurodeputowanych niemieckich i jeden luksemburski. Tak wychodzi z proporcjonalnego przeliczenia liczby uprawnionych do głosowania mieszkańców poszczególnych państw na liczby mandatów. Rzeczywistość polityczna wygląda jednak inaczej.

Obecnie jest 99 eurodeputowanych niemieckich i sześciu luksemburskich. Od przyszłego roku liczba przedstawicieli tego pierwszego kraju zmniejszy się nawet do 96.
W europarlamencie rządzi bowiem zasada „degresywnej proporcjonalności”. Po to, żeby każdy kraj czuł się reprezentowany w tej izbie, a jednocześnie, żeby liczba eurodeputowanych nie doszła do rozmiarów uniemożliwiających jej działanie.

Maksimum wynikające z traktatu lizbońskiego to 751 posłów. Tymczasem obecnie mamy 754 eurodeputowanych, a trzeba jeszcze doliczyć 11 przedstawicieli Chorwacji, która dołączy do Unii Europejskiej w 2014 roku.

Dlatego potrzebna była reforma. Na razie zmienia się niewiele. Poza Niemcami, które tracą trzy mandaty, nikt inny nie straci więcej niż jednego mandatu.

Poszkodowanymi są: Austria, Belgia, Bułgaria, Chorwacja (w stosunku do modelu matematycznego, o którym niżej), Czechy, Grecja, Węgry, Irlandia, Łotwa, Litwa, Portugalia i Rumunia. Stan posiadania pozostałych krajów, w tym Polski, nie zmienia się.

– W traktacie lizbońskim jest mowa o degresywnej proporcjonalności, ale nie ma nigdzie jej definicji. Trzeba też liczbę eurodeputowanych rozpatrywać w połączeniu z liczbą głosów w Radzie Unii Europejskiej. A tam liczba ludności od 2014 roku będzie miała decydujące znaczenie dla siły danego kraju – mówi „Rz” Rafał Trzaskowski, eurodeputowany PO.

Trzaskowski jest współautorem, wraz z Roberto Gualtierim, włoskim socjalistą, propozycji nowego podziału miejsc w Parlamencie Europejskim od 2014 roku, w nowej kadencji.
Sprawozdanie zostało przyjęte większością głosów. Teraz wymaga jednomyślności w Radzie UE. Tymczasem w PE przeciwko wypowiedzieli się francuscy socjaliści, którzy tworzą rząd w tym kraju. Trzaskowski ma jednak nadzieję, że jego propozycja zyska poparcie Francji w radzie UE i zostanie wprowadzona w życie.

– Nie ma alternatywy. Dla modelu matematycznego, na którym niektóre kraje stracą po kilka mandatów, nie będzie zgody – uważa eurodeputowany. Według niego można myśleć o innym rozdziale mandatów, ale dopiero w przyszłości, przy okazji pisania zmian traktatowych. Wtedy kraje poszkodowane będą musiały dostać coś w zamian, na przykład więcej głosów w Radzie UE.

Propozycja Trzaskowskiego i Gualtieriego jest politycznie realistyczna. Ale gdyby chcieć realizować obietnice z czasów pisania traktatu lizbońskiego, powinno dojść do mandatowej rewolucji.

Wtedy bowiem uzgodniono, że od 2014 roku powinno się realizować matematyczny tzw. model z Cambridge. Opisuje on degresywną proporcjonalność następująco: każdy kraj dostaje sześć mandatów, a kolejne są już liczone w proporcji do liczby ludności. Na końcu obcina się przydział Niemiec, tak aby liczba europosłów z tego kraju nie przekraczała 96.
Jednak gdyby dokonać teraz takiej zmiany, to niektóre kraje poważnie by straciły. Na przykład Węgry pięć mandatów, a Belgia, Czechy i Portugalia – po cztery. Dla Polski, jako jedynej w UE, sytuacja pozostałaby bez zmian.

Najwięcej zyskałaby Francja – aż dziewięć mandatów. To dlatego jej przedstawiciele w grupie socjalistycznej byli tak bardzo niezadowoleni. Udało się natomiast przekonać Francuzów w grupie chadeków, do której należy Trzaskowski.

Jak przekonuje europoseł PO, znakomitej większości eurodeputowanych trafił do przekonania argument, że taki model teraz byłby zbyt kontrowersyjny i wymaga odrębnych ustaleń politycznych. Na razie trzeba więc zachować status quo z drobnymi poprawkami umożliwiającymi tylko zmniejszenie liczby mandatów do limitu wymaganego przez traktat lizboński oraz przyjęcie eurodeputowanych z Chorwacji.

Gdyby dosłownie rozumieć demokrację w Parlamencie Europejskim, powinno być 200 eurodeputowanych niemieckich i jeden luksemburski. Tak wychodzi z proporcjonalnego przeliczenia liczby uprawnionych do głosowania mieszkańców poszczególnych państw na liczby mandatów. Rzeczywistość polityczna wygląda jednak inaczej.

Obecnie jest 99 eurodeputowanych niemieckich i sześciu luksemburskich. Od przyszłego roku liczba przedstawicieli tego pierwszego kraju zmniejszy się nawet do 96.
W europarlamencie rządzi bowiem zasada „degresywnej proporcjonalności”. Po to, żeby każdy kraj czuł się reprezentowany w tej izbie, a jednocześnie, żeby liczba eurodeputowanych nie doszła do rozmiarów uniemożliwiających jej działanie.

Pozostało 84% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1017